Stanisław Głodek, były naczelnik stacji w Strzelinie

Samochód jest obecnie tak popularnym środkiem komunikacji, że niektórzy nie wyobrażają sobie życia bez tych własnych czterech kółek. Co nie zmienia faktu, że koleje mają się dobrze.

Liczba pasażerów kolei na Dolnym Śląsku rośnie najszybciej w kraju. Pociągi, jako środek komunikacji, cieszą się również zainteresowaniem mieszkańców naszego regionu.

Praktycznie co godzinę ze strzelińskiej stacji odjeżdża pociąg do Wrocławia i Międzylesia. A za kilka miesięcy, kiedy zakończy się remont budynku dworca, pasażerowie będą mogli korzystać z poczekalni i dworcowej restauracji. Tak będzie, a jak było? Jak pracowało się na stacji w Strzelinie? Stanisław Głodek rozpoczynał jako stażysta, a przechodził na emeryturę jako naczelnik stacji. Swoją przygodę z koleją rozpoczął w 1974 r., a zakończył w 2012 r.

- Zanim zostałem kolejarzem pracowałem w kopalni i strzelińskim kamieniołomie – wspomina pan Stanisław. - Ożeniłem się w Wiązowie, przeprowadziłem się do Wiązowa i mieszkam w Wiązowie do dziś. O pracy na kolei nie myślałem. Byłem sztygarem w kamieniołomach i odpowiadała mi ta praca. Niestety, kiedy miałem 26 lat, przypomniało sobie o mnie wojsko. (Były to czasy, kiedy służba wojskowa była obowiązkowa a pracując na kolei można było uniknąć powołania do wojska– red.). Zamiast iść do wojska postanowiłem zostać kolejarzem. Szybko zwolniłem się z kamieniołomów i zatrudniłem się na kolei. Pierwsze miesiące w nowej pracy były dla mnie bardzo trudne – powiedział nasz rozmówca. I wcale nie dlatego, że praca była ciężka, ale wręcz przeciwnie. - W kamieniołomach byłem sztygarem. Pracowałem w nadzorze, a po przejściu do PKP zostałem... stażystą Przez półtora roku miałem poznawać poszczególne stanowiska i posterunki w skomplikowanej strukturze organizacyjnej PKP. Doświadczeni kolejarze nie powierzali mi poważniejszych zadań, bo byłem stażystą. Pętałem się, wykonując jakieś mało znaczące czynności co mnie drażniło – przyznał pan Stanisław. Pierwsza próba otrzymania skierowania na kurs zawiadowców stacji nie powiodła się. Dopiero za drugim razem, po siedmiu miesiącach stażu, udało się. Po kilkumiesięcznym kursie trzeba było odbyć miesięczny staż, zdać tzw. autoryzację i już można było rozpocząć samodzielną pracę jako dyżurny ruchu.

 

Strzelińska parowozownia

Strzelińska stacja na przełomie XX i XXI wieku bardzo różniła się od tej współczesnej. - Kiedy zaczynałem pracę na kolei, jeździły jeszcze parowozy i jeździły szybko. Nawet 100 km/godz. Uważam, że lokomotywy mają duszę. Zwłaszcza te zadbane, pieczołowicie konserwowane przez maszynistów. Parowozów już nie ma, ale na strzelińskiej stacji stoją dwa żurawie wodne do uzupełniania wody w kotłach i wieża ciśnień. Po parowozowni zostało już tylko miejsce – wyjaśnia pan Stanisław. Nie tylko parowozy przeszły do historii. Podobny los spotkał przechowalnię bagaży i przechowalnię rowerów. Dzisiaj przesiadamy się na stacji z samochodu na pociąg, a przed kilkudziesięciu laty z roweru na pociąg. - Rowery stały wszędzie, nie tylko w przechowalni. Wokół stacji wszędzie można było zobaczyć rowery. Strzelińska stacja obsługiwała nie tylko pasażerów, ale także pociągi towarowe. Dziennie rozładowywaliśmy na stacji ok. 80 – 90 wagonów. Koleją transportowało się wszystko. Od poczty, prasy, filmów dla kina „Grażyna”, węgla i innych towarów dla GS-ów, po mąkę, drożdże. Ze Strzelina dwoma pociągami na dobę wyjeżdżał przede wszystkim granit i cukier. Wagony towarowe były rozładowywane nie tylko w Strzelinie, ale także na stacjach w Przewornie, Kondratowicach i Wiązowie. Jeździły wtedy również pociągi osobowo-towarowe składające się z kilku wagonów towarowych i osobowych.

Było jeszcze coś, czego już dzisiaj nie ma na kolei. - Jako kolejarze korzystaliśmy z tzw. bramkartów i wagonów wycieczkowych. Bramkarty były to wycofywane z ruchu wagony drużyn konduktorskich. W środku znajdował się piec, w którym palono drewnem i węglem, była część socjalna, gdzie konduktorzy mogli usiąść, odpocząć, napić się herbaty. Wagony te przerabiano, tak, żeby mogły w nich mieszkać kolejarskie rodziny. Następnie ustawiano w atrakcyjnych turystycznie regionach Polski i tam wyjeżdżało się na urlop. Były jeszcze wagony turystyczne, którymi jeździliśmy np. do Gdańska. Wagony stały na bocznicy, przez kilka dni korzystaliśmy z pobliskiej plaży, a spaliśmy w wagonach. Po kilku dniach wagony były podczepiane do pociągów jadących do Wrocławia i wracaliśmy do domu – wspomina nasz rozmówca. W przeszłość odeszła również restauracja dworcowa. - W latach 70. ubiegłego wieku w restauracji na stacji można było napić się piwa i zjeść smaczny obiad. Słyszałem że po remoncie restauracja ma wrócić na stację. Uważam, że...
Wiecej w wydaniu papierowym.

UWAGA!

Gdy liczba negatywnych głosów na dany komentarz osiągnie 15, zostanie on automatycznie ukryty, niemniej pokazywać się będzie przy nim opcja "kliknij, aby wyświetlić". Kiedy jednak dany komentarz osiągnie 20 negatywnych głosów, zostanie automatycznie wycofany z publikacji na stronie i już nikt nie będzie mógł go zobaczyć (poza administratorem strony).
Dodając komentarz przestrzegaj norm dyskusji i niezależnie od wyrażanych poglądów nie zamieszczaj obraźliwych wpisów. Jeśli widzisz komentarz, który jest hejtem, kliknij choragiewka875zieloną chorągiewkę i zgłoś swoje uwagi administratorowi.

Ukryj formularz komentarza

2500 Pozostało znaków


Gravatar
spajker
RE: I tylko lokomotyw żal...
był biznes, był urok, była praca. teraz biznes jest gdzie indziej, praca jest gdzie indziej, uroku też już jakoś brak.
0

Przeczytaj także