- To było szaleństwo - wspomina Józef Ślęzak, napastnik ze Strzelina. - My mamy jechać do stolicy i walczyć o prawo gry z drużynami I i II ligi?
Legia, choć szło jej ciężko, obroniła dla Warszawy trofeum. Śląskie drużyny przepadły już przed ćwierćfinałami. Ale swoje pięć minut na warszawskim stadionie Gwardii miała też strzelińska drużyna. Jak do tego doszło? Swoimi wspomnieniami podzielił się były napastnik, strzelinianin Józef Ślęzak. Natomiast rewelacją pucharowych rozgrywek 1955 r. okazali się krakowscy oldboje.

- Puchar Polski to taki piłkarski poker. Gra w niego wielu i każdy ma szansę na zwycięstwo, ale pulę zgarnia zawsze tylko jeden – powiedział przed laty trener Kazimierz Górski. I jak to w pokerze bywa, emocji w tych rozgrywkach moc. Już od tych pierwszych spotkań, na samym dole.
W 1954 roku swoją pucharową szansę starała się wykorzystać B-klasowa Spójnia z podwrocławskiego Strzelina. Oczywiście, nikt w tym mieście nie zakładał, że zespół z tamtejszej Cukrowni za rok będzie grał w finale. Może poza dziesięciolatkiem, który wcześniej na wrocławskim Stadionie Olimpijskim podziwiał popisy Gruzinów z Dynama i emocjonował się grą reprezentacji Polski z Czechosłowacją. Jeździł też z ojcem na pucharowe spotkania. Stał przy bramce Spójni na małym stadionie w Strzelinie, który nie mógł pomieścić wszystkich kibiców i wielu miejsca do obserwacji szukało na ramach i siodełkach rowerów, ustawionych za betonowym ogrodzeniem.
Piłkarze ze Strzelina bili rywala za rywalem, ale nie szło im to łatwo. W Wojcieszowie gospodarze próbowali porażkę ze Spójnią odreagować atakiem na sędziów. W następnej rundzie też był horror. Mecz z Kolejarzem (Piastem) Żmigród w regulaminowym czasie zakończył się wynikiem 4:4, ale wobec zapadających ciemności arbiter postanowił wyłonić zwycięzcę poprzez losowanie. Było ono szczęśliwe dla zespołu ze Strzelina. Spójnia awansowała do wojewódzkiego finału. To już był wielki sukces, bo do tej pory żadna z drużyn kilku klubów działających w tym 10-tysięcznym mieście nie mogła poszczycić się takim osiągnięciem ( i tak jest do dzisiaj, choć w Strzelinie wyrósł Henryk Kowalczyk, mistrz Polski ze Śląskiem Wrocław,, trzykrotny reprezentant Michał Masłowski oraz solidny internacjonał Błażej Augustyn).

Walczyli w stolicy
W finale na Spójnię czekała A-klasowa Stal Pilczyce i ona była niemal pewnym kandydatem do zwycięstwa. Nie dała rady. Piłkarze ze Strzelina wygrali spotkanie 4:0 i trafili do ogólnopolskich rozgrywek. Tam czekała na nich Spójnia (Marymont) Warszawa, świeżo upieczony drugoligowiec.
- To było szaleństwo – wspomina Józef Ślęzak, napastnik ze Strzelina. – My mamy jechać do stolicy i walczyć o prawo gry z drużynami I i II ligi? Przecież dla wielu z nas była to pierwsza podróż do Warszawy. A tu jeszcze trzeba grać i to z teoretycznie lepszymi rywalami. W klubie zastanawiano się nad tym, co zrobić, aby zwiększyć szanse na pokonanie stołecznej przeszkody. Postanowiono wzmocnić się piłkarzami z klubów tego samego zjednoczenia. Padło na drużyny z Ząbkowic Śląskich i Bielawy. Na mecze zazwyczaj jeździliśmy tzw. stonką, starem 20, ciężarówką przerobioną na autobus. Tym razem pojechaliśmy pociągiem, ale nie zdołaliśmy porządnie odpocząć po długiej podróży, choć zamieszkaliśmy w hotelu Polonia. Wyszliśmy na boisko zmęczeni i nie mieliśmy nic do powiedzenia w walce z doświadczonymi rywalami. Udało nam się strzelić honorowego gola, ale dopiero kiedy przegrywaliśmy 0:3 i potem pod koniec meczu straciliśmy jeszcze jedną bramkę. Tak się skończyła nasza największa piłkarska przygoda – dodaje Ślęzak.

Największy sukces
Jak wspomina, wyjazd do Warszawy był dla wszystkich wielkim zaskoczeniem i nikt ani przez chwilę, się tego nie spodziewał. Strzelinianie byli przekonani, że zagrają z zespołem z Dolnego Śląska. Drużynę utworzyło dziewięciu strzelinian oraz po jednym zawodniku z Ząbkowic Śląskich i Bielawy. - Nastawialiśmy się przede wszystkim na to, żeby dużo nie przegrać. Nie wiedzieliśmy też, kogo wylosujemy. Rozegraliśmy bardzo dużo sparingów. Ale cały Strzelin cieszył się, że graliśmy w Warszawie. To był nasz największy sukces, że tak daleko zaszliśmy w niskiej klasie. Nasz klub działał wtedy przy Cukrowni. Dyrektor kupił nam „nylonowe” płaszcze i jadąc na mecz, wszyscy byliśmy jednakowo ubrani. Dostaliśmy też nowe stroje, prosto z PZGS-u. Były to biało-czerwone koszulki w paski i czerwone spodenki. Tak po raz pierwszy wystąpiliśmy na stadionie Gwardii w Warszawie. Mecz był bardzo ciężki – mówi pan Józef.
– Może nie byłoby tak źle, gdyby nie to, że większość meczu graliśmy w osłabieniu. Sędzia w pierwszej połowie wyrzucił z boiska naszego zawodnika. Uznał, że Dionizy Lewandowski brutalnie sfaulował jednego z rywali. Trzeba jednak przyznać, że zespół z Warszawy był lepszy. Występowało w nim kilku dobrych piłkarzy – wspomina Adam Maceluch, wówczas 17-letni piłkarz w drużynie strzelinian.

Czarny koń rozgrywek
Ciekawe były pucharowe losy Stali Pilczyce. Do wojewódzkiego finału awansowała dzięki temu, że na mecz nie przyjechał III-ligowy Włókniarz Chojnów. Po porażce ze Spójnią Strzelin los w I rundzie wyznaczył wrocławianom Kolejarza Łódź. Mecz trwał 150 minut ( 90 plus dwie dogrywki po 30), ale zakończył się remisem 1:1. O awansie miało zadecydować cztery dni później dodatkowe spotkanie. W Łodzi. Stal tam jednak nie pojechała. We wrocławskich mediach nie było żadnej wzmianki o powodach. Trudno dziś zrozumieć, dlaczego piłkarze z Pilczyc się poddali. Może w klubie uznano, że decyzja o rozegraniu dodatkowego meczu na wyjeździe pozbawiała ich szans na zwycięstwo? Może to, że musieli jechać do Łodzi, było niesprawiedliwe, bo zwiększało szanse rywali?
Strzelińska Spójnia nie stała się czarnym koniem rozgrywek. Na to miano zapracowali natomiast oldboje z Krakowa. Dawne gwiazdy polskiego futbolu zebrały się w zespole Startu i odprawiały z kwitkiem drużynę za drużyną. Messu Gracz, bracia Różankowscy i Parpanowie pokazywali młodszym rywalom, że nie zawsze o zwycięstwie decyduje wiek. Najpierw przekonali się o tym piłkarze z lubelskiego Sygnału, potem Glinnika Gorlice i Sparty (Ślęzy) Wrocław.
Oldboje spod Wawelu doszli aż do 1/8 finału i w nim ulegli pierwszoligowej bydgoskiej Polonii. Skóry tanio jednak nie sprzedali. Pierwszy mecz, choć grano aż 150 minut, zakończył się remisem 2:2. O wyniku zadecydował sędzia, który nie uznał gola Józefa Kohuta, pozbawiając oldbojów awansu. W drugim na dwie bramki Henryka Norkowskiego jednym golem odpowiedział Gracz i to spowodowało, że pucharowa przygoda starszych panów dobiegła końca.
Cały artykuł dostępny jest tutaj




UWAGA!

Gdy liczba negatywnych głosów na dany komentarz osiągnie 15, zostanie on automatycznie ukryty, niemniej pokazywać się będzie przy nim opcja "kliknij, aby wyświetlić". Kiedy jednak dany komentarz osiągnie 20 negatywnych głosów, zostanie automatycznie wycofany z publikacji na stronie i już nikt nie będzie mógł go zobaczyć (poza administratorem strony).
Dodając komentarz przestrzegaj norm dyskusji i niezależnie od wyrażanych poglądów nie zamieszczaj obraźliwych wpisów. Jeśli widzisz komentarz, który jest hejtem, kliknij chorągiewkę i zgłoś swoje uwagi administratorowi.

Ukryj formularz komentarza

2500 Pozostało znaków


Przeczytaj również