Na samą myśl o kąpieli w lodowatej wodzie wiele osób dostaje gęsiej skórki i trzęsie się z zimna. Michał Kowalski i Radek Ratańczuk wręcz przeciwnie. Do pomysłu Radek przekonał także teścia
Wchodzą do lodowatej wody, której zdecydowana większość unika. I widać, że staje się to ich hobby. 18- letni Michał Kowalski i 30- letni Radosław Ratańczuk z Wiązowa od początku stycznia tego roku morsują, czyli wchodzą do bardzo zimnej wody. Mówią, że nie są jeszcze ekspertami, bo mają za sobą dopiero kilka wyjść, a zaczęli morsować, bo chcieli sprawdzić siebie i swoją psychikę.
- To trochę takie hartowanie i przekraczanie granicy komfortu, tak samo jak niektórzy biorą zimne prysznice - mówi Michał Kowalski. - Już w zeszłym roku chcieliśmy tego spróbować, ale było jeszcze za ciepło. Potem było nieco za mroźno jak na pierwsze próby, dlatego ostatecznie, zdecydowaliśmy się w tym roku, gdy była w miarę dobra temperatura, +5 stopni. Za pierwszym razem, gdy włożyłem tylko nogę do wody, stwierdziłem, że to chyba przesada, że jest za zimno i gdybym był sam, chyba bym zrezygnował. Ale zostaliśmy, wytrwaliśmy 30 sekund i było bardzo fajnie - opowiada.
Zanim zaczęli morsować, szukali informacji na portalach internetowych, jak się do tego przygotować, a przede wszystkim czy mogą się tym zająć. - Dowiedzieliśmy się, że morsować nie mogą osoby z problemami serca, niskim i wysokim ciśnieniem oraz dzieci poniżej 10. roku życia. W naszym przypadku nie było żadnych przeciwwskazań - mówi Radek Ratańczuk.
Marzą o prawdziwej zimie, by choć raz wykąpać się  w przeręblu
Ktoś zawsze czeka na brzegu
Obecnie morsują w jednym miejscu na rzece w Wiązowie, obok tzw. „białego mostu”. Robią tak z prostych przyczyn, żeby daleko nie jeździć i długo nie wracać do domu, a także dlatego, że znają ten zbiornik i są go pewni. - Morsujemy zazwyczaj w weekend koło południa, kiedy mamy trochę czasu i spokoju. Nigdy nie jesteśmy sami. Ktoś zawsze stoi na brzegu, żeby zareagować w razie problemów, ale do tej pory takie się nie zdarzyły i dobrze znosimy lodowatą wodę - wyjaśnia Michał. - Najpierw nieco biegamy i wykonujemy inne ćwiczenia na rozgrzanie mięśni. Do wody wchodzimy w kąpielówkach. Na nogach mamy skarpety i buty, żeby nie urazić sobie nogi, bo na dnie rzeki mogą znajdować się różne ostre przedmioty. Na głowy zakładamy obowiązkowo czapki, aby się nie przeziębić, a na ręce zazwyczaj rękawiczki, bo łatwo je odmrozić. Idziemy zdecydowanie, nie zatrzymujemy się, nie ochlapujemy wodą, bo wtedy moglibyśmy się wycofać. I zanurzamy się maksymalnie do szyi. Nie zanurzamy głowy ani rąk. W wodzie jesteśmy, dopóki dobrze się czujemy, czyli obecnie do około 2 minut - mówi. - Po wyjściu dokładnie się wycieramy, ubieramy, wsiadamy do auta i wracamy - dopowiada Radek Ratańczuk. - Za pierwszym razem wzięliśmy nawet maści rozgrzewające, ciepłe napoje, ale okazało się, że nie są tak potrzebne. Napoje byłyby wskazane, gdybyśmy mieli zamiar pozostać dłużej na brzegu, jak robią to niektóre wprawione „morsy”. Oni często kończą wypad ogniskiem. My tego na razie nie robimy, bo jest nas tylko dwóch, ale może, jeśli będziemy zbierać się większą ekipą, na co liczymy i do czego zachęcamy, to wprowadzimy taki zwyczaj - dodaje.
Cały artykuł dostępny jest tutaj

UWAGA!

Gdy liczba negatywnych głosów na dany komentarz osiągnie 15, zostanie on automatycznie ukryty, niemniej pokazywać się będzie przy nim opcja "kliknij, aby wyświetlić". Kiedy jednak dany komentarz osiągnie 20 negatywnych głosów, zostanie automatycznie wycofany z publikacji na stronie i już nikt nie będzie mógł go zobaczyć (poza administratorem strony).
Dodając komentarz przestrzegaj norm dyskusji i niezależnie od wyrażanych poglądów nie zamieszczaj obraźliwych wpisów. Jeśli widzisz komentarz, który jest hejtem, kliknij choragiewka875zieloną chorągiewkę i zgłoś swoje uwagi administratorowi.

Ukryj formularz komentarza

2500 Pozostało znaków


Gravatar
Tomek Prorok
:))))
Najwyzsza pora :)wreszcie Nie Bede czul Sie samotny kapiac Sie na wiazowskiej Olawce .Pozdrawiam I wytrwalosci zycze .
0
Gravatar
spajker
RE: W Wiązowie przybyło „morsów”
za czasów prl miałem lepszy survival. woda w kranie ciekła tak z 1,5 godziny dziennie i była brązowa od żelaza. byłem morsem i myłem się w zimniej wodzie bo piecyk gazowy ze świebodzic nie był nowością nie dla każdego, oczywiście byłem też wegetarianinem z racji kartek na mięso kolejek i nagich haków w sklepie mięsnym, byłem kolarzem z racji braku samochodu a i piechurem. byłem też specjalistą w ramach public relation bo stojąc w kolejkach trzeba było wytrzymać/nawiżać kontakt z z setką innych ściśniętych kolejkowiczów. byłem też bardzo punktualny bo jak pociąg uciekł to lipa a do pociągu wskakiwałem już w biegu bo później miejsc siedzących już nie było. dużo wtedy takich jak ja było, tak z 80% mieszkańców. dzisiaj w prasie pisze się jako o wyczynie o tym co kiedyś było powszechne.
0