Grupa rowerzystów ze Strzelina postawiła sobie nie lada wyzwanie. Postanowili dojechać nad polskie morze poniżej doby
Grupa rowerzystów ze Strzelina postawiła sobie nie lada wyzwanie. Postanowili dojechać nad polskie morze poniżej doby
Na ekstremalną, wręcz nieosiągalną dla amatorów, wyprawę zdecydowali się znajomi ze Strzelina. Postanowili przejechać rowerami od granicy z Czechami nad polskie morze poniżej doby (ponad 500 km). Gdy byli blisko celu, zaczęła się walka. Organizm odmawiał posłuszeństwa, a każdy pokonany kilometr powodował skrajne wycieńczenie.
Grupa znajomych ze Strzelina (Daniel Jurewicz, Piotr Bereziuk, Jacek Dubaniowski i Piotr Boguś) postawiła sobie nie lada wyzwanie. Postanowili, że dojadą na rowerach od granicy z Czechami nad polskie morze poniżej 23 godzin. W ostatnich tygodniach trwały przygotowania. Aby zapoznać się z trasą, dwóch z nich przejechało treningowo ze Strzelina do Koszalina. Dzięki temu dowiedzieli się, jakich błędów unikać.
Rowerzyści w ekstremalną wyprawę ruszyli w czwartek, 25 sierpnia, o godz. 20. Wystartowali z Paczkowa od przejścia granicznego z Czechami. Metę przewidziano w Mielnie. Do pokonania mieli ponad 530 km. – Pierwszy przystanek, kilkuminutowy, zrobiliśmy w Strzelinie. Uzupełniliśmy płyny i ruszyliśmy dalej – zaczyna Daniel Jurewicz. Jeszcze przed północą grupa dotarła do Wrocławia. Przez miasto przejechali sprawnie, nie tracąc cennych minut. Kolejny przystanek zrobili w Żmigrodzie. Ze względu na to, że część podróży przebiegała w nocy, rowerzyści mieli odpowiednie oświetlenie. Na trasie towarzyszył im bus, w którym znajdowało się m.in. jedzenie, dętki, sprzęt do naprawy, zapasowy rower itp. W czasie podróży jedli m.in. specjalne żelki i energetyczne batony, które przeznaczone są dla rowerzystów. – Następną przerwę zrobiliśmy w Gostyniu. Tam pojawiły się pierwsze kryzysy i wątpliwości. Niektórym zaczęły twardnieć nogi – opowiada Jurewicz. Rowerzyści nie poddawali się. Musieli jednak utrzymywać koncentrację. Jechali bardzo blisko siebie (koło za kołem) i nawet najmniejszy błąd mógł skończyć się dotkliwym upadkiem. – Miało to też dobre strony. Za prowadzącym wytwarzał się tunel powietrzny i jadącym z tyłu było łatwiej pedałować. Co jakiś czas zmienialiśmy się na prowadzeniu – tłumaczy. Niestety, nie uniknęli błędów i kilka razy zboczyli z drogi. – W okolicach Obornik jechaliśmy ścieżką rowerową, która nagle skończyła się, bez możliwości wyjazdu na drogę asfaltową. Musieliśmy przenieść rowery przez głębszy rów. Było to niebezpieczne, ponieważ podczas jazdy pracują inne mięśnie niż przy chodzeniu. Łatwo było o upadek. Na szczęście, nic się nie stało – wspomina. Mimo drobnych przygód, grupa bez większych problemów dotarła do Piły, przejeżdżając m.in. przez Śrem, Poznań i Oborniki. – Tam zaczęliśmy się zastanawiać czy uda nam się dojechać w wyznaczonym czasie. Do Piły dotarliśmy tuż przed godziną 12. Do przejechania pozostawało wciąż ponad 150 km, a czasu mieliśmy niewiele (siedem godzin – red). Musieliśmy przyspieszyć. Kolejne 30 km przejechaliśmy w 45 minut. Później tempo zaczęło spadać. Bardzo mocno odczuwaliśmy już trudy wyprawy. Bolały pośladki i nogi. Każdy wiercił się na siodełku – opowiada.
Zmęczenie na trasie dawało o sobie znać

Walka z organizmem
Do Koszalina grupa dojechała o godzinie 18:04, skąd do Mielna pozostawało już tylko kilkanaście kilometrów. Zmęczenie było potworne. Jeden z rowerzystów nie zauważył wyżłobienia w drodze i wywrócił się z rowerem. Na szczęście, nic mu się nie stało. – Ostatnie 15 km to była walka z organizmem. Rozłączyliśmy się. Każdy pokonywał dystans swoim tempem. Staraliśmy się jechać sprintem, ale to trwało wieczność. Posłuszeństwa odmawiały części ciała, a każdy najdrobniejszy podjazd był ciężkim wyzwaniem. Podtrzymywała nas adrenalina – przyznaje. Choć to niewiarygodne, rowerzyści wytrwali. Do Mielna dojechali tuż przed godziną 19 (w kilkuminutowych odstępach). Średnia prędkość na trasie wyniosła nieco ponad 27 km/h. Na miejscu czekali znajomi, którzy przywitali ich szampanem. – Nogi mieliśmy czerwone i twarde jak kamień. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że nam się udało. Wiele osób nie wierzyło, że jest to możliwe. Nie jesteśmy bowiem zawodowcami i nie poświęcamy tyle czasu co oni na treningi – mówi. Następnego dnia wrócili busem do Strzelina. – Dziękujemy kierowcom, bo bardzo o nas dbali i sporo nam pomogli – zaznacza. Teraz rowerzyści muszą odpocząć, ale zapewne w przyszłości jeszcze dadzą o sobie znać.





UWAGA!

Gdy liczba negatywnych głosów na dany komentarz osiągnie 15, zostanie on automatycznie ukryty, niemniej pokazywać się będzie przy nim opcja "kliknij, aby wyświetlić". Kiedy jednak dany komentarz osiągnie 20 negatywnych głosów, zostanie automatycznie wycofany z publikacji na stronie i już nikt nie będzie mógł go zobaczyć (poza administratorem strony).
Dodając komentarz przestrzegaj norm dyskusji i niezależnie od wyrażanych poglądów nie zamieszczaj obraźliwych wpisów. Jeśli widzisz komentarz, który jest hejtem, kliknij choragiewka875zieloną chorągiewkę i zgłoś swoje uwagi administratorowi.

Ukryj formularz komentarza

2500 Pozostało znaków


Gravatar
Try
Q
Łukasz Dereń z Ziębic też jechał od granicy Polsko Czeskiej nad morze i jakiś rekord padł. Super wyczyn, doceniam ☺
0