Kuba Michalski zaśpiewał w Strzelinie m.in. „Manhattan” Cohena i „Lokomotywę” TuwimaSą muzycy, którzy dostają drugie życie. Dzieje się tak, kiedy ich utwory włączają do swojego repertuaru inni wykonawcy. Ostatni koncert w bibliotece miejskiej był tego namacalnym dowodem.
Kuba Michalski urodził się w Warszawie i, jak sam mówi o sobie, jest Warszawiakiem z dziada pradziada. W repertuarze ma zarówno piosenki Leonarda Cohena, jak i polską poezję. Występował w zespole Cotton Cat, z którym nagrał kilka płyt. Twierdzi, że muzyka i gra na gitarze towarzyszyły mu od dzieciństwa. Rozmawialiśmy z artystą przed jego strzelińskim koncertem.

Skoro warszawiak, to Grzesiuk i tzw. muzyka podwórkowa, folklor miejski. Czy w Pana muzyce słychać tę tradycję?
- W moim domu rodzinnym była płyta z warszawskimi piosenkami Grzesiuka. Jako dzieciak poznałem tę muzykę począwszy od „Balu na Gnojnej”, po „Felka” Stankiewicza itd. W tej chwili nie nawiązuję do tego ani muzycznie, ani stylistycznie. Wykonuję repertuar, z którym przyjechałem do Strzelina, czyli ballady Leonarda Cohena i wiersze wielkich polskich poetów z moją muzyką.

Kiedy po raz pierwszy spotkał się Pan z muzyką Cohena?
- Zaczęło się od Maćka Zembatego, który prowadził audycje w radiowej Trójce. Zawsze gdzieś tego Cohena potrafił wcisnąć. Nawet kiedy prezentował zupełnie inną muzykę, to znajdował pretekst, żeby puścić jego piosenkę. Ballady Cohena, szczególnie te wcześniejsze nie są łatwe w odbiorze. Trzeba trochę ich posłuchać, żeby muzyka i tekst dotarły do człowieka. Dzięki Maćkowi Zembatemu Cohen stał się jednym z moich ulubionych wykonawców. I już na studniówce wystąpiłem z trzema jego utworami.

A co z piosenkami Zembatego? Czy ma Pan w swoim repertuarze kompozycje Zembatego?
- Nie, to raczej nie mój styl. Ale lubię czasem posłuchać jego starych nagrań. Poznałem Zembatego w Krakowie na festiwalu (gdzie był głównym jurorem) i spotkałem potem kilka razy.

Czy miał Pan okazję słuchać Cohena na żywo?
- Tak i to podczas pierwszej jego trasy w Polsce w latach osiemdziesiątych. Udało mi się wcisnąć na ten koncert w bardzo nietypowy sposób. Było to w moich czasach studenckich. Z koleżanką z Uniwersytetu (Justyna Bacz, z którą wygrał krakowski Festiwal Pieśni Leonarda Cohena w 1984 r. – red.), poznaną na strajku studenckim, pojechaliśmy do Krakowa na festiwal pieśni Leonarda Cohena, który wygraliśmy. Poszliśmy do organizatora warszawskiego koncertu Cohena i powiedzieliśmy wprost: no jak to dla nas biletów nie znajdziecie, przecież my popularyzujemy Cohena w Polsce… i udało się. Miejsca były marne, ale wrażenia fantastyczne.

Nie wiem czy to prawda, ale mam wrażenie, że przed laty poezji wokół nas było więcej. Czy jest jakiś sposób na to, żeby poezja zyskiwała nowych czytelników?
- Jestem przekonany, że śpiewanie poezji pomaga. Wiem to po sobie, ale rozmawiałem z wieloma ludźmi, bo jest to chyba powszechna „przypadłość” ludzi, że wiersze łatwiej trafiają do człowieka z muzyką. Dobrym przykładem na potwierdzenie tej tezy jest Marek Grechuta. To, co on śpiewał cały czas kołacze mi się po głowie. Są wiersze, na które nie zwróciłbym uwagi, gdyby on ich nie zaśpiewał. Z drugiej strony czasy są mało poetyczne, mało ludzi w ogóle ma czas na zagłębianie się w literaturę trochę ambitniejszą. Tempo życia powoduje, że ludzie szukają rozrywki bardzo łatwo przyswajalnej. Czy z tym można w jakikolwiek sposób walczyć? Nie wiem. Myślę, że to jest tak, że kto chce to będzie szukał innych treści, wyciszenia. A kto nie, to trudno… każdy żyje tak, jak chce.

Śpiewa Pan z akompaniamentem gitary. Jak to się stało, że sięgnął Pan po ten instrument? Spytam się wprost, czy jest Pan samoukiem, jeżeli chodzi o gitarę?
- Niestety jestem. O ile kształciłem głos, ale tylko troszkę, to gry na gitarze uczyłem się sam. Żałuję, że nie mam gruntownego wykształcenia muzycznego. Gdybym był dwadzieścia lat młodszy, to zapewne próbowałbym zdecydowanie lepiej wykształcić się w tym kierunku. Jestem matematykiem, ale z matematyką od wielu lat nie mam nic wspólnego. A co do gitary, to mam w rodzinnym archiwum czarno-białe zdjęcie, na którym jako czteroletni smyk trzymam rakietę tenisową, ale tak, jak trzyma się gitarę. O mojej determinacji, żeby grać na gitarze, niech świadczy inna anegdota. Już jako licealista kupiłem pierwszą gitarę i dopiero później dowiedziałem się, że trzeba ją nastroić.
No cóż, początki bywają trudne, ale warto było i mówię to jako słuchacz Pana piosenek.

Dziękuję za rozmowę.

Jacek Sobko


UWAGA!

Gdy liczba negatywnych głosów na dany komentarz osiągnie 15, zostanie on automatycznie ukryty, niemniej pokazywać się będzie przy nim opcja "kliknij, aby wyświetlić". Kiedy jednak dany komentarz osiągnie 20 negatywnych głosów, zostanie automatycznie wycofany z publikacji na stronie i już nikt nie będzie mógł go zobaczyć (poza administratorem strony).
Dodając komentarz przestrzegaj norm dyskusji i niezależnie od wyrażanych poglądów nie zamieszczaj obraźliwych wpisów. Jeśli widzisz komentarz, który jest hejtem, kliknij choragiewka875zieloną chorągiewkę i zgłoś swoje uwagi administratorowi.

Ukryj formularz komentarza

2500 Pozostało znaków


Przeczytaj również