ZNAJDŹ NA STRONIE

 

Jedną z niewielu pamiątek jest fotografia wykonana w rodzinnej Warszawce. Pani Helena (z lewej) z siostrą i kuzynkami
Jedną z niewielu pamiątek jest fotografia wykonana w rodzinnej Warszawce. Pani Helena (z lewej) z siostrą i kuzynkami
Prześladowania Polaków na dawnych Kresach Wschodnich RP zmusiły kilkuletnią wtedy Helenę Muzykę do opuszczenia rodzinnych stron. Początkowo uciekła do Brodów, gdzie Niemcy bronili się przed zbliżającymi się sowietami. Miasto przypominało gruzowisko, a wszędzie słychać było huk pocisków. Wtedy ojciec pani Heleny podjął ryzykowną decyzję przebicia się przez front. W jej pamięci szczególnie zapisał się konwój samochodów, błyski rozrywanych granatów, dziecięcy krzyk i kule w woreczkach pełnych mąki.
Wspomnienia milionów Polaków, zmuszonych opuścić rodzinne strony na Kresach Wschodnich, zostaną z nimi na zawsze. Traumatycznych przeżyć tamtych dni nie da się w pełni wyrazić słowami. Helena Muzyka, z domu Jakubiec, urodziła się w 1935 r. na Kresach Wschodnich w małej osadzie polskiej o nazwie Warszawka, kilka kilometrów od Brodów w województwie tarnopolskim. Rodzice trudnili się rolnictwem. W wieku poborowym ojciec pani Heleny służył w Korpusie Ochrony Pogranicza w Brodach.
– To on nauczył nas patriotyzmu, mówił o Polsce, Piłsudskim i co to jest Ojczyzna. Uczył nas patriotycznych pieśni i piosenek: „Hej, strzelcy wraz”, „Pierwsza Brygada”, „Wojenko, wojenko” czy „O mój rozmarynie”. Były nas trzy dziewczynki, jako maluchy wyśpiewywałyśmy na głos te piosenki – wspomina pani Helena.
Okoliczne wioski w większości były ukraińskie. Nasza rozmówczyni pamięta czasy, kiedy zaczęły się prześladowania Polaków. 10 lutego 1940 r. wywiezieni zostali na Sybir, do Archangielska, jej dziadkowie ze strony mamy. – Nas sowieci oszczędzili, ale byliśmy przygotowani. Mama suszyła chleb i topiła masło. Bandy UPA w bestialski sposób rozprawiały się z Polakami. Gdy przyszło lato, nie spaliśmy w domu, ale szliśmy w pole, w wysoki łubin lub zboża. Coraz bliżej paliły się osady polskie. W powietrzu unosił się swąd spalenizny, a nocą widoczne były łuny pożarów – opowiada.
- Ktoś nagle kazał, aby dzieci zaczęły krzyczeć i krzyczałyśmy z całych sił. Rozpętało się piekło - wspomina ryzykowną ucieczkę Helena Muzyka
Ktoś nad nimi czuwał
Dawna kresowianka wspomina krzak róży, rosnący przed domem w Warszawce i dużą akację, na której huśtała się razem z siostrami. Wspólnie z innymi dziećmi śpiewały polskie i ukraińskie piosenki. Rodzina pani Heleny prowadziła małe gospodarstwo, dzięki czemu niczego nie brakowało. W święta Bożego Narodzenia w domu zawsze była choinka i tradycyjne potrawy, a intensywnie padający śnieg sięgał aż do połowy okien. Nasza rozmówczyni pamięta też piec chlebowy, w którym jej mama piekła wielkie, jasne baby wielkanocne.
Pewnego razu wraz z rodziną przeżyła prawdziwe chwile grozy. - Czasem, kiedy było zimno, spaliśmy w jednym z pomieszczeń gospodarczych. Było tam okienko z widokiem na podwórko. Tato wykopał dziurę, przez którą dało się uciec na drugą stronę, gdyby przyszli banderowcy. Pewnego dnia nie było nas w domu, ale wróciliśmy rano. Tato otworzył drzwi, a w środku był nieznajomy mężczyzna i kazał wejść. Tato pomyślał, że to już śmierć. Pobiegł ostrzec mamę i uciekliśmy na drugą stronę. Widocznie ktoś nad nami czuwał – wspomina nasza rozmówczyni. Wieczorami słychać było ryk krów i szczekanie psów. Nocą powodowało to ogromny strach i wszechogarniającą grozę.
Wtedy, w 1943 r. rodzina pani Heleny postanowiła uciekać do Brodów. Była to miejscowość oddalona o 7 km. Zamieszkali przy ul. Słonecznej, gdzie wreszcie mogli się wyspać. W pobliżu znajdowało się getto żydowskie. Żydów już tam nie było, gdyż Niemcy sukcesywnie wywozili ich ciężarówkami do lasu, gdzie rozstrzeliwali i grzebali w wykopanych wcześniej dołach. Ludobójstwo odbywało się tylko po wioskach, dlatego pod tym względem w mieście było bezpieczniej.
Obecna mieszkanka Strzelina zapamiętała też wizytę rodziny ze strony ojca. Wszyscy spali na słomie wyłożonej na podłodze. Uciekli z jednej z wiosek, na którą w nocy napadli Ukraińcy. Od wszystkich czuć było wyraźny zapach dymu, mieli też osmalone włosy.

„To było istne szaleństwo”
Zbliżał się front, a sowieci podchodzili do Brodów. Jak wspomina pani Helena, Niemcy byli dobrze ufortyfikowani w mieście i łatwo się nie poddawali. W dzień i w nocy słychać było wycie katiusz (radzieckie wyrzutnie rakietowe, wydające charakterystyczny dźwięk przez startujące pociski – przyp. red.) i huk spadających na miasto bomb.
- Noc była jasna jak dzień. Chowaliśmy się w zawalonych już domach w śródmieściu. Ginęli ludzie, zawsze ktoś nie wracał do piwnicy, a trzeba było coś jeść. Niemcy wyłapywali ludzi do kopania okopów na obrzeżach miasta. Rzadko kto wracał. Bałam się o ojca, chowałyśmy go w pierzyny i rupiecie – mówi pani Helena. Pamięta także zbombardowaną kolej, stację kolejową i zamek, w którym Niemcy byli ufortyfikowani.
Całe miasto leżało w gruzach. Sowieci poszli dalej, około 17 km na zachód i otoczyli Niemców, którzy wreszcie zdecydowali się na opuszczenie miasta. Szykowali wtedy konwój z około 73 samochodów, wyładowanych wojskiem, amunicją, końmi i całym zrabowanym dobytkiem. Zabierali też ludzi cywilnych, którzy wyrazili zgodę, aby przebijać się z nimi przez front. – To było istne szaleństwo. Mój ojciec podjął taką decyzję, gdyż nie chciał zostać pod okupacją sowiecką, ze względu na mamę, która była w ciąży. Sowieci zabierali mężczyzn do wojska. W tej sytuacji mama zostałaby sama z gromadką małych dzieci – opowiada nasza rozmówczyni.

„Myśleliśmy, że to już koniec”
Po podjęciu ostatecznej decyzji, rodzina pani Heleny wsiadła do ostatniego samochodu, załadowanego już po brzegi. Było tam siedem rodzin z dziećmi i sprzęt wojskowy. W drewnianych skrzyniach leżała amunicja. – Słońce chyliło się ku zachodowi, był marzec, na polach leżał śnieg, było zimno. Konwój samochodów ruszył powoli, chcąc uniknąć hałasu, by sowieci nie zorientowali się, co planują Niemcy. Na czele konwoju posuwały się czołgi. Jeszcze nie opuściliśmy miasta, jak odezwała się straszna kanonada. Samochody ruszyły szybciej, ale daleko nie ujechały, bo z przodu był już zator i ogień. Niektóre samochody płonęły – wspomina z przejęciem pani Helena.
Jak dodaje, sowieci po obu stronach szosy strzelali z broni maszynowej i obrzucali samochody ręcznymi granatami. W pamięci dawnej kresowianki zapadły błyski rozrywanych granatów i podmuchy gorącego powietrza. – Zobaczyłam poszarpaną plandekę i wybite szyby w szoferce. Wejście do samochodu ktoś zasłonił dużym, podłużnym obrazem, na którym Chrystus idzie przez zboże. Mężczyźni wyskakiwali z samochodu, gdy się zatrzymywał i kładli się w rowie. Gdy ruszał, ponownie wskakiwali. Myśleliśmy, że to już koniec. Ktoś nagle kazał, aby dzieci zaczęły krzyczeć i krzyczałyśmy z całych sił. Rozpętało się piekło, czego nie sposób opisać słowami. Sowieci jakby przestali strzelać – mówi ze wzruszeniem nasza rozmówczyni.
Później kierowca pędził przed siebie, a potem jechał dalej przez zaorane pole. Pani Helena nie potrafi sobie przypomnieć, jak długo trwało to piekło. Ciemną nocą samochód dotarł do jakiegoś miasteczka. – Za nami została łuna, jakby wschodziło słońce. Słychać było głuchą kanonadę. Po jakimś czasie przyjechały jeszcze dwa samochody. Byliśmy już po drugiej stronie frontu, wszyscy cali, zmęczeni, ale żywi. To był cud. Tylko w poduszkach i mące, którą mama miała w woreczkach, były odłamki i kule – opowiada obecna strzelinianka. W ten sposób udało jej się opuścić Brody, ale przeżycia nigdy nie dały o sobie zapomnieć.

Ziemie odzyskane
Następnie rodzina pani Heleny osiedliła się na krótko w dawnym województwie rzeszowskim, gdzie już bez większego oporu przyszli Rosjanie. Była to jednak biedna okolica, całkowicie różniąca się od terenów dawnych Kresów Wschodnich i urodzajnej gleby. Na tzw. ziemie odzyskane nasza rozmówczyni przyjechała w 1946 r.
Później rodzina zdecydowała się pojechać na zachód. Pociągi były wtedy przepełnione, a ludzie podróżowali nawet na dachach. W Strzelinie Helena Muzyka ukończyła szkołę podstawową i gimnazjum. Liceum Felczerskie ukończyła w Świdnicy. Wyszła za mąż i ma dwoje dorosłych dzieci, a w Strzelinie do 1989 r. pracowała w służbie zdrowia. Naszej rozmówczyni zawsze brakowało powietrza i zapachu lasu, które zapamiętała z Warszawki. Chciałaby odwiedzić rodzinne strony, ale, jak dotąd, nigdy jej się to nie udało.
Z pewnością w powiecie strzelińskim mieszkają osoby, które pochodzą z dawnych Kresów Wschodnich, a może nawet z okolic Brodów. Pani Helena będzie bardzo wdzięczna za wszelkie informacje od osób, które jechały tym samym konwojem i udało im się przeżyć. Chętnie skontaktuje się z kresowianami, którzy osiedlili się w powiecie strzelińskim. W związku z tym prosimy o kontakt z naszą redakcją.

UWAGA!

Gdy liczba negatywnych głosów na dany komentarz osiągnie 15, zostanie on automatycznie ukryty, niemniej pokazywać się będzie przy nim opcja "kliknij, aby wyświetlić". Kiedy jednak dany komentarz osiągnie 20 negatywnych głosów, zostanie automatycznie wycofany z publikacji na stronie i już nikt nie będzie mógł go zobaczyć (poza administratorem strony).
Dodając komentarz przestrzegaj norm dyskusji i niezależnie od wyrażanych poglądów nie zamieszczaj obraźliwych wpisów. Jeśli widzisz komentarz, który jest hejtem, kliknij choragiewka875zieloną chorągiewkę i zgłoś swoje uwagi administratorowi.

Ukryj formularz komentarza

2500 Pozostało znaków


Przeczytaj również