Jak to na mecze na przyczepie się jeździło...
- Jako junior zaczynałem grać w Kwarcycie Jegłowa, jednak często chodziłem oglądać, jak radzą sobie starsi koledzy w Łojowicach. Był to początek lat sześćdziesiątych. Wtedy jeszcze nie było nazwy Piast, tylko LZS Łojowice. Zajmował się tym pan Teofil Kaczyński. Z tego okresu pamiętam takich zawodników jak: Stanisław Hurkacz, Stanisław Kain czy Bogdan Padoł. Powoli jako młody chłopak wchodziłem do zespołu - wspomina Czesław Bień. Dodaje, iż w pewnym momencie pan Kaczyński zaczął rezygnować ze społecznej pracy na rzecz klubu. - Wówczas Andrzej Kuczera tuż po skończeniu szkoły zaczął pracować w zakładzie RPPH Łojowice i wtedy razem z nim przejęliśmy klub. Andrzej zajmował się dokumentacją, a ja byłem odpowiedzialny za sprawy organizacyjne. W 1975 roku z LZS Łojowice powstał Piast Łojowice - mówi działacz. Warto dodać, że wspomniani społecznicy aktywnie zajmowali się klubem aż do 2005 roku. - Przez ten czas były różne przygody. Wiele się też zmieniało na przestrzeni lat. Byliśmy w o tyle dobrej sytuacji, gdyż RPPH zapewniało nam transport na mecze. Kierownikiem (zakładu - red.) był inżynier Jan Kałuszka. Początkowo na mecze jeździliśmy na przyczepie podpiętej do ciągnika, a policja liczyła ilu nas jedzie. Później, jak powstał kombinat Przeworno, dostaliśmy do zakładu Jelcza i to nim podróżowaliśmy na wyjazdy. Na skalę ligi był to rarytas, bowiem mało kto dysponował takim transportem. Od czasu do czasu RPPH zasponsorowało nam też stroje sportowe - podkreśla pan Czesław. Zaznacza też, że niegdyś zawodnicy aktywnie włączali się w społeczną pracę na rzecz klubu. Chętnie pomagali w przygotowaniu boiska czy koszeniu trawy.
Grali za przysłowiową wodę mineralną
Pieniądze w lokalnym futbolu są tematem tabu i raczej głośno się o nich nie mówi. Tymczasem wiele klubów amatorskich „wyciąga” od innych wyróżniających się zawodników, płacąc im za grę niemałe kwoty. Nie oceniamy czy to zjawisko jest dobre, czy złe. Ma ono na pewno swoich zwolenników i przeciwników. W Piaście Łojowice pieniędzy za grę nie było. - Wychodziłem z założenia, że zawsze będziemy grali za przysłowiową wodę mineralną. Na koniec sezonu szukałem sponsorów i robiliśmy oficjalne zakończenie. Poprosiłem właściciela miejscowego baru, czy nie mógłby zasponsorować po jednym piwie dla zawodników po meczu. Z początku był sceptycznie do tego nastawiony, ale okazało się to strzałem w dziesiątkę, bo po jednym darmowym piwie chłopaki zamawiali kolejne, za które już płacili. Do tego bar ściągał kibiców, którzy też kupowali. Utarg po takim meczu był nieraz porównywalny z tym, który bar miał przez cały tydzień - twierdzi były działacz Piasta.
Tekst ukazał się w 20 (1009) wydaniu "Słowa Regionu". Cały artykuł przeczytasz tu lub tutaj.
UWAGA!
Gdy liczba negatywnych głosów na dany komentarz osiągnie 15, zostanie on automatycznie ukryty, niemniej pokazywać się będzie przy nim opcja "kliknij, aby wyświetlić". Kiedy jednak dany komentarz osiągnie 20 negatywnych głosów, zostanie automatycznie wycofany z publikacji na stronie i już nikt nie będzie mógł go zobaczyć (poza administratorem strony).
Dodając komentarz przestrzegaj norm dyskusji i niezależnie od wyrażanych poglądów nie zamieszczaj obraźliwych wpisów. Jeśli widzisz komentarz, który jest hejtem, kliknij zieloną chorągiewkę i zgłoś swoje uwagi administratorowi.