Najpierw Mont Blanc, potem Korona Ziemi
Paweł Wojtowicz z Gęsińca na co dzień pracuje w rodzinnym zakładzie stolarskim. W wolnym czasie lubi podróżować, przede wszystkim do krajów bałkańskich. Dokładnie rok temu przypadkowo zainteresował się wspinaczką. Znajomi, którzy wspinali się już w Tatrach, zaproponowali wejście na Rysy. Paweł nie zastanawiał się długo i po lekkim treningu w górach wspólnie udało im się zdobyć szczyt.
- To tam na szczycie wszystko się zaczęło. Poczułem wolność i niedosyt. Chciałem wejść jeszcze wyżej i bardzo mi się to spodobało. Wspinaczka to spokój i walka ze swoimi słabościami. Latem dni są długie, więc mogliśmy spokojnie wejść. Na drugi dzień dało się to odczuć – mówi Paweł Wojtowicz.
Potem były weekendowe wyjazdy na Śnieżkę w Karkonoszach i dalej w Tatrach nad Morskie Oko, Czarny Staw, Kościelec i okoliczne szczyty. Zimą trzeba jednak pamiętać o zagrożeniu lawinowym. W marcu nasz rozmówca ponownie zdobył Rysy. Podczas wspinaczki poznał miłośnika gór, który za kilka miesięcy planował wejście na najwyższy szczyt Alp, Mont Blanc. Wtedy Paweł zdecydował, że chętnie wspólnie podejmie się tego wyzwania.
Dookoła śmiertelna cisza
Aby zadbać o formę, Paweł zaczął intensywnie ćwiczyć. Konieczne było też skompletowanie niezbędnego sprzętu do wspinaczki. Aby zmniejszyć ilość wypadków śmiertelnych, od niedawna obowiązkowe jest wykupienie rezerwacji w jednym ze schronisk na Mont Blanc. O to trzeba było zadbać już kilka miesięcy przed wyjazdem.
W lipcu wspinacze spotkali się we francuskiej miejscowości położonej u podnóży góry, Chamonix-Mont-Blanc. Dwudniową aklimatyzację rozpoczęli wjazdem na iglicę, rozbili namiot na wysokości ponad 3 000 m n.p.m. i zdobywali poboczne szczyty. Według Pawła, aklimatyzacja na wysokościach powinna trwać minimum dwa dni. Im wchodzi się wyżej, tym trudniej oddychać, jednak organizm może się do tego przyzwyczaić.
Nasz rozmówca i jego towarzysz postanowili wejść bez przewodnika i wybrali najpopularniejszy szlak Gouter. Po kilkugodzinnej wędrówce z plecakami, dotarli do pierwszego schroniska Tete Rousse. Stamtąd wyruszyli o północy, a do drugiego schroniska dotarli o godz. 3:00. Najtrudniejszym i najniebezpieczniejszym etapem była zdecydowanie grań Gouter.
- To w tamtym miejscu jest zazwyczaj najwięcej wypadków śmiertelnych. Co chwilę spadają kamienie. Widać je dopiero w ostatniej chwili. To jedna wielka góra, z której ciągle coś spada. Tak naprawdę, najlepiej iść tamtędy nocą, tak jak my. Nie ma tyle ludzi i jest dość jasno. Pierwszy raz wspinałem się nocą. Obawy są zawsze. Dookoła była śmiertelna cisza. Słychać tylko jak spadają kamienie, albo schodzą kamienne lawiny – opowiada Paweł.
Cały artykuł dostępny jest tutaj
UWAGA!
Gdy liczba negatywnych głosów na dany komentarz osiągnie 15, zostanie on automatycznie ukryty, niemniej pokazywać się będzie przy nim opcja "kliknij, aby wyświetlić". Kiedy jednak dany komentarz osiągnie 20 negatywnych głosów, zostanie automatycznie wycofany z publikacji na stronie i już nikt nie będzie mógł go zobaczyć (poza administratorem strony).
Dodając komentarz przestrzegaj norm dyskusji i niezależnie od wyrażanych poglądów nie zamieszczaj obraźliwych wpisów. Jeśli widzisz komentarz, który jest hejtem, kliknij zieloną chorągiewkę i zgłoś swoje uwagi administratorowi.