Co kiedyś było siłą gospodarstw? Czy małe mają teraz sens bycia? Rozmawialiśmy z Emilem Tomasiem, rolnikiem z Wiązowa.
W latach 60. - 80., hodowla zwierząt była jednym z podstawowych filarów funkcjonowania gospodarstw rolnych i rodzin w gminie Wiązów.
- Znakomicie uzupełniła budżet gospodarstwa i bardzo się opłacała. W latach 70. za wolca, który ważył 600 kg, można było dostać 18 tys. zł, a za 10 takich byków - kupić fiata 125 p, co na ten czas było dowodem znacznej zamożności. Można było kupić, mając stosowny przydział, nowy ciągnik Ursus C- 330 za 92 tys. zł lub Ursus C-355 za 105 tys. zł przy 5-letnim okresie spłaty. Uprawiane zboże w większości było przeznaczone na paszę dla zwierząt. Cena za 100 kg pszenicy wynosiła ok. 500 zł i była stała. Rodziny rolników potrafiły utrzymywać się tylko z gospodarstwa i jak na tamte czasy na dobrym poziomie. Dochody wystarczały na wykształcenie dzieci, przeprowadzenie remontów i zakup używanych lub nowych maszyn rolniczych – mówi Emil Tomaś. - Moja rodzina trzymała co roku 3-4 krowy, 4 byki, cielęta (były też dokupowane w GS Wiązów - przyp. red. ) i maks. 30 świń. Oprócz tego były kury i kaczki na własne potrzeby, zaś gęsi były kontraktowane w GS-ie Wiązów i tam sprzedawane.
Absurdalnie drogo
Emil Tomaś na początku nie zdecydował się na rolnictwo. Z wykształcenia leśnik, po maturze w 1971 r. rozpoczął pracę w PZGS-ie Strzelin, później pracował w UMiG Wiązów w referacie rolnictwa, leśnictwa, gospodarki łowieckiej i wodnej. - Zarabiałem tam 2800 zł na miesiąc, nie było to mało, ale miałem wiele marzeń i brakowało mi pieniędzy. Miałem kontakt z rolnikami, widziałem u wielu z nich dynamikę rozwoju i sukcesy z pracy na roli. Był to dobry kierunek, a zatem impuls, by samemu kupić ziemię. Trzeba powiedzieć, że ziemia była w rozsądnej cenie i po zainwestowaniu w nią bardzo szybko się zwracała - wspomina. I wszystko było w miarę dobrze, gdyby nie zmiany w latach 90. - Nastąpił chaos. Otwarcie granic spowodowało niekontrolowany napływ zboża, mięsa po cenach dumpingowych. Prywatne podmioty skupowe oferowały tak niekorzystne ceny, często płacone po 3- 4 miesiącach, a bywało, że w ogóle nie zapłacono za dostarczone produkty. To powodowało rezygnację z hodowli zwierząt pozostając tylko przy uprawach roślinnych -kontynuuje pan Emil.
Na takie rozwiązania zdecydowało się wielu rolników, ale to nie rozwiązało wszystkich problemów. Jeśli ktoś chciał dokupić ziemię i rozwijać się, to było to bardzo trudne, by powiedzieć niemożliwe. Ówczesna Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa powołana do tego, by m. in. poprawić strukturę gospodarstw rodzinnych, skoncentrowała się na tym, by pozyskać jak najwięcej pieniędzy do budżetu państwa z dzierżaw i sprzedaży gruntów z jej zasobów. Cena ziemi osiągała na przetargach absurdalne wysokości. - Nadto propaganda medialna forsowała bałamutną tezę , iż tzw. komunistyczne molochy, czyli kombinaty rolne i PGR, należy „rozwalić”. Niszczono je, zamieniając na prywatne latyfundia. Pamiętamy słynnego króla kukurydzianego z 12 tys. ha. Telewizja wrocławska piała z zachwytu nad tym cudownym dzieckiem sukcesu radosnych przemian. Po niedługim czasie zupełna cisza, król kukurydziany umyka pod skrytością nocy z nieswoim sprzętem przed wierzycielami. Niestety część rolników z małych gospodarstw uległa nachalnej psychozie, że przyszłość mają tylko duże gospodarstwa i likwidowała swoje. Dzisiaj spaleni słońcem brukują ulice Wrocławia i przekładają dachy na dolnośląskich budowach - opowiada rolnik.
Nie oszukujmy się
Nasz rozmówca nie zrezygnował i obecnie ma ok. 30 ha, razem z synami ok. 100 ha. Uprawiają głównie kukurydzę, rzepak, pszenicę, jęczmień i buraki cukrowe. - Mniejsze gospodarstwa mogłyby mieć rację bytu tak jak w wielu innych krajach np. Szwajcarii, Austrii czy Włoszech, gdzie przeciętna powierzchnia ma 7- 18 ha, jeśli tylko państwo będzie je wspierać, dbać o racjonalność skupu i bronić przed nieuczciwością. Doświadczyłem tego nieraz np. przy sprzedaży kukurydzy. Gdy jest dobry plon zaczyna się badanie pod kątem różnych chorób. Jeśli mało rolników sprzedaje – badań nie ma. Widać jaki mają sens. Państwo powinno interweniować na innych polach. Warto wrócić do formy spółdzielczej, tej geesowskiej, która zapewniała rolnikom wszystko, czego potrzebowali do produkcji rolnej i była rynkiem zbytu. Za tych czasów wieś się rozwijała - mówi. – Żeby się rozwijać, sami rolnicy muszą prowadzić przemyślane działania. Czasem zachowują się absurdalnie, np. jest koniunktura na mleko, nadmiernie zwiększają hodowlę, ponoszą koszty, i skutkuje to nadprodukcją a tym samym spadkiem cen i załamaniem rynku. Podobnie z produkcją roślinną.
A dlaczego warto wspierać małe gospodarstwa? Bo tylko one są szansą na zdrową żywność. - My już nie mamy takiej żywności, jak się sądzi. Jeśli znaczna ilość upraw jest w wielkich gospodarstwach, to tam, nie oszukujmy się, nie stosuje się naturalnych metod jak uprawki mechaniczne zwalczające chwasty, poprawiające strukturę gleby, ale zastępuje się je powszechnie stosowanym Glifosadem – uniwersalnym środkiem chwastobójczym. Dzisiaj rzepak, buraki czy też zboża często opryskuje się po 5- 6 razy. Żywność była ekologiczna, naprawdę zdrowa w minionym okresie, gdy stosowano naturalne pasze, a nie mączkę kostną, odchody z ferm kurzych, zawartość szamb, a nawet olej transformatorowy (Francja) do produkcji gotowych mieszanek paszowych. Na dużych fermach stosuje się też profilaktycznie, a tym samym w nadmiarze, antybiotyki z...
Więcej w wydaniu papierowym.
UWAGA!
Gdy liczba negatywnych głosów na dany komentarz osiągnie 15, zostanie on automatycznie ukryty, niemniej pokazywać się będzie przy nim opcja "kliknij, aby wyświetlić". Kiedy jednak dany komentarz osiągnie 20 negatywnych głosów, zostanie automatycznie wycofany z publikacji na stronie i już nikt nie będzie mógł go zobaczyć (poza administratorem strony).
Dodając komentarz przestrzegaj norm dyskusji i niezależnie od wyrażanych poglądów nie zamieszczaj obraźliwych wpisów. Jeśli widzisz komentarz, który jest hejtem, kliknij zieloną chorągiewkę i zgłoś swoje uwagi administratorowi.
Do "spiakera"
"Spiaker" Tobie chyba w życiu za wiele się nie udało. Niby coś tam wiesz, ale takie pierdoły piszesz, że poprostu żal. Liczby jakie podajesz o dniach pracy, dochodach, dotacjach itp. to jakieś bzdury. I wiecznie pokrzywdzeni pracujący w mieście odprowadzający składki, podatki itp bla bla bla. :sigh:RE: Nadzieja na zdrową żywność
cześ powiedziała : "na tym amerykańskim fastfódzie" pociągnę dłóżej niż na prlowskim salcesonie z taniejatki. ludzie dożywajo 80-tki bo pracują 3 dni w roku a dotacji majo tyle co miastowy za 100 lat pracy. czasy byli świetne, jak przyszet wrzesień to na giełdzie samochodowej szycko drożało 2-krotnie bo rolniki za buraki piniondze wzieli, dwie taksuwki kupilii, dwie wille dzieciom podudowali a reszte przepili. tak z dwuh hektaruf. dobre to byli czasy a nie to co tera że za traktor o wartości 500 tysięcy aż 100 ze sfoich płacić każo. czasy byli takie że rolniki w spożywczym hlep i mliko kupywały i świniom dawałi bo to tańsze niż pasza było. do tego w pgrach jak paszy nakradli to rolniki mnieli jeszcze lepi bo hleba dla nakarmienia świniuw jusz kupywać nie trza było. no i porosły po wsiach takie czesie co to ich ani do pgru ani do monaru już przyjąć nie chcą i co to za 100 kilo popcornu cały rok żyć zamierzają.jak rolnikom jest źle to do miasta zapraszam, sekretarka 2 tys brutto, wymagane 4 języki obce, miła aparycja, wiek do 25 lat, konieczne 2 dyplomy wyższej uczelni, dyspozycyjność 7/24 i wylot z pracy na wieki po przekroczeniu 35-tki. za te 2 tysie brutto trza se ino lokum w mieście opłacić i żywność kupić.do spajkera
Ty jesteś czubek!!!! Skończ chłopie bo się hańbisz!!! W tamtych latach była świetność POLSKIEGO rolnictwa, najlepszym przykładem są lata jakich dożywają ludzie którzy w latach 70-80 prowadzili gospodarstwa!!! nie wiem czy ty 80-tki dożyjesz na tym amerykańskim fastfódzie bucu!!! ale się ciesz, głupek zawsze umiera zadowolony :)RE: Nadzieja na zdrową żywność
"Mniejsze gospodarstwa mogłyby mieć rację bytu tak jak w wielu innych krajach np. Szwajcarii, Austrii czy Włoszech, gdzie przeciętna powierzchnia ma 7- 18 ha, jeśli tylko państwo będzie je wspierać, dbać o racjonalność skupu i bronić przed nieuczciwością."-----ja mam mały zakład rzemieślniczy, taki jak w italii. jestem kołodziejem i płatnerzem. produkuję drewniane koła i szable. jak państwo mnie wesprze i kupi ode mnie te drewniane koła do wozu i te moje szable to będę rentowny. zaoranie 10 ha = 1 dzień pracy. zasiew kukurydz= 1 dzień pracy zbiór kukurydzy = 1 dzień pracy. tak w uproszczeniu 3 dni pracy rolnika w roku ma utrzymać jego liczną rodzinę. traktor o wartości 500 tys rolnik kupuje za 10% , reszta z dotacji, to co wyrośnie na polu rolnika jakaś agencja skupuje i rolnik nie musi się prosić o to kto chce kupić jego popcorn. rolnikom jednak źle, najwyższe dotacje czyli pieniądze za nic, najmniej czasu pracy w roku, najniższy poziom skolaryzacji. ot gorole takie, którym zawsze mało.