Największe emocje były podczas meczu z Jegłową
W którym roku zaczął Pan grać w Ognisku Przeworno?
- W 1970 roku. Miałem wtedy 13 lat.
Ktoś Pana namówił do tego sportu?
- W tamtym czasie każdy młody chłopiec grał w piłkę nożną. Pamiętam, jak na boisku, od bramki do szesnastki nie było trawy. Nie był to wynik zaniedbania. Było dużo dzieci. Jedna grupa grała na jedną bramkę, następna na drugą. I jeszcze dwie drużyny grały w poprzek.
Od początku stał Pan na bramce?
- Tak. Zawsze chciałem grać na tej pozycji.
Pamięta Pan swojego pierwszego trenera?
- Był nim Andrzej Sobczak, bramkarz Strzelinianki. Uczył też w Przewornie wychowania fizycznego. Był dobrym promotorem sportu. Wtedy uczył nas też gry w koszykówkę i siatkówkę.
Pamiętam, jak Andrzej Sobczak po treningach, kiedy wszyscy szli już do domu, zostawiał mnie jeszcze i trenował indywidualnie.
Poza tym trenował mnie jeszcze Tadeusz Zarzycki, który też był w Ognisku bramkarzem, a później Ryszard Morawki, Zygmunt Półchłopek, Kazimierz Kamiński, Józef Barabach i Wiesław Piasecki.
Grał Pan też ze starszymi zawodnikami.
- Miałem zaszczyt grać jako bramkarz kilka meczów z najstarszymi zawodnikami Ogniska, m.in. z Józefem Barabachem, Władysławem Wójcikiem i Stanisławem Miklasem.
Jakie relacje panowały między zawodnikami przy tak znacznej różnicy wiekowej?
- Byliśmy bardzo zgrani, jak we wcześniejszym wywiadzie powiedział Kazimierz Kaliński, Ognisko to była jedna rodzina.
Czyli najmłodsi zawodnicy mieli tyle samo do powiedzenia co starsi?
- Jak piłkarze się rozbierali, to najmłodszy zawsze zbierał za nimi cały sprzęt, składał go do torby i przynosił szatniarzowi. Młody wtedy nawet się nie zastanawiał, co ma zrobić.
Pamiętam, jak ja byłem młody. Aby zagrać po meczu na boisku, to z innymi chłopakami musieliśmy najpierw starszym zawodnikom wyczyścić i wypastować buty. Dopiero wtedy szatniarz dawał nam piłkę.
Na pewno niektóre mecze wywoływały szczególne emocje?
- Tak było zawsze, jak graliśmy z Jegłową. Podczas meczów grano na akordeonach, wyły syreny, kibice wznosili transparenty. Szczególnie pamiętam jedno takie spotkanie. Miałem wtedy 16 lat i grałem w juniorach. Kontuzji doznał Józef Leja. Trener Andrzej Sobczak poinformował mnie wcześniej, że ja muszę stanąć na bramce. Całą noc nie spałem z przejęcia. Zaczął się mecz. Był wynik 1:1. Sędzia podyktował karnego. Strzelał potężny zawodnik, Kazimierz Krawiec. Ja w tamtych latach byłem bardzo szczupły, co widać na zdjęciach. I udało się mi obronić tego karnego. W tym dniu kibice wnieśli mnie na ramionach do restauracji „Krynka” w Przewornie. Mało tego. Postawili mi piwo. Ja piłem tylko oranżadę i miałem z tym problem. Bo jak można było spożywać tak gorzki napój?!
To nie była z pewnością jedyna ekscytująca sytuacja?
- Kiedyś graliśmy mecz w Głuszycy. Akurat oddali do użytku nowy stadion. Pamiętam, że na początku grała orkiestra górnicza. Mecz przegrywaliśmy 3:0. Na stoperze nie mógł zagrać Mietek Hrycak, bo w tym dniu miał w rodzinie Komunię św. Jego miejsce zajął wówczas Paweł Denes. Kapitan drużyny, Janusz Wachowski, w przerwie tak zmobilizował chłopaków, że mecz zakończył się wynikiem 5:3 dla Ogniska. Po meczu, gdy wyjeżdżaliśmy, to orkiestra górnicza zagrała nam na pożegnanie.
Kibice wtenczas dopisywali, prawda?
- Zdecydowanie. Jak jechaliśmy na jakiś ważny mecz autobusem z zawodnikami, to drugim autokarem za nami podążali kibice, za który musieli sami zapłacić.
Więcej w wydaniu papierowym...
UWAGA!
Gdy liczba negatywnych głosów na dany komentarz osiągnie 15, zostanie on automatycznie ukryty, niemniej pokazywać się będzie przy nim opcja "kliknij, aby wyświetlić". Kiedy jednak dany komentarz osiągnie 20 negatywnych głosów, zostanie automatycznie wycofany z publikacji na stronie i już nikt nie będzie mógł go zobaczyć (poza administratorem strony).
Dodając komentarz przestrzegaj norm dyskusji i niezależnie od wyrażanych poglądów nie zamieszczaj obraźliwych wpisów. Jeśli widzisz komentarz, który jest hejtem, kliknij zieloną chorągiewkę i zgłoś swoje uwagi administratorowi.