Nie tylko ludzie mają swoją historię. Podobnie jest z zakładami pracy, zwłaszcza takimi, w których dziesiątki lat pracowały pokolenia mieszkańców naszego regionu.
Dwa tygodnie temu w wywiadzie z Andrzejem Czemborem, pisaliśmy o latach prosperity strzelińskiego mleczarstwa.
Zgodnie ze złożoną wtedy obietnicą, wracamy do mleczarni z jej ostatnich lat istnienia. Naszymi przewodnikami po tamtych czasach będą Krystyna Madejczyk i Michał Sziller. Jeżeli chodzi o pana Michała, to z całą pewnością można o nim powiedzieć, że to on jako ostatni pracownik wychodził z zakładu... pustego zakładu.
Początek końca spółdzielni mleczarskiej w Strzelinie przypada na lata 80-te XX wieku. Zmiany ustrojowe, zmiany społeczne i wreszcie zmiany preferencji konsumentów doprowadziły do zamknięcia jednego z bardziej znanych zakładów w mieście. Zanim jednak przejdziemy do szczegółów, krótka anegdota, która, niestety, opowiada o prawdziwym zdarzeniu. Strzelińska mleczarnia miała wielu dostawców mleka. Prowadzona była dokumentacja dostaw mleko. - Panie prowadzące dokumentację dokładnie zapisywały skąd przywieziono mleko – powiedziała Krystyna Madejczyk, kierownik produkcji. - Był w zakładzie funkcjonariusz, który pilnował, żeby nie dochodziło do przestępstw gospodarczych. Kontrolując, ile mleka przyjęto do mleczarni, natrafił na zaskakujące go zapisy. Przeczytał bowiem, że były jakieś Kur., Gęś. i Kacz. Doszedł do wniosku, że chodzi o kury, gęsi i kaczki. „Gdzie jest ten drób” - pytał. - Nie uzyskawszy odpowiedzi doprowadził do zatrzymania i osadzenia pracownic mleczarni na tzw. dołku na komisariacie. Przesiedziały tam chyba nawet 48 godz., zanim uwierzono im, że Kur. to skrót od Kuropatnik, Gęś., to Gęsiniec, a Kacz. to Kaczerki. Nikt nie ukradł żadnych kur, a liczby w rubrykach, to litry dostarczonego mleka – dodała nasza rozmówczyni. Pointą tego wydarzenia niech będzie inne zdarzenie. - Po odejściu z mleczarni funkcjonariusz przyszedł do zakładu. Był pod wpływem alkoholu, płakał i przepraszał dziewczyny z twarożkarni, że on nie chciał im zrobić krzywdy. Jakoś nikt nie chciał mu wierzyć. Wcześniej mówił, że kobiety mają krzywe nogi od wynoszenia z mleczarni masła i mleka – powiedziała pani Krystyna.
Strzelińskie jogurty
Sytuacja ekonomiczna zakładu na przełomie XX i XXI wieku pogarszała się dość szybko. - Próbowaliśmy ratować zakład ,wprowadzając do produkcji nowy asortyment. Były to jogurty z owocami, jogurty naturalne i maślanki smakowe. Technologię produkcji jogurtów otrzymaliśmy z Olsztyna. Na tamtejszej Akademii Rolniczo-Technicznej był wydział opracowujący takie technologie. Jednak pierwsze próby zakończyły się niepowodzeniem. Okazało się później, że otrzymaliśmy złe parametry, jakie powinno spełniać mleko na poszczególnych etapach produkcji. Uporaliśmy się jednak z tym i produkowaliśmy na prawdę dobre i smaczne jogurty – usłyszeliśmy od naszej rozmówczyni. Żeby jednak sprzedać nawet dobry produkt, trzeba go odpowiednio zapakować i zaoferować kupującemu. - Problemem było rozlewanie jogurtu do opakowań, w jakich moglibyśmy je sprzedawać – powiedział Michał Sziller, główny mechanik. - Dowiedzieliśmy się, że w Niemczech, w krzakach, leży linia do rozlewania jogurtów. Było to urządzenie po zlikwidowanej mleczarni. Pojechaliśmy tam, przywieźliśmy niesprawną maszynę, licząc, że uda się ją uruchomić. Udało się, ale tylko dzięki Juliuszowi Chanikowi, który trudził się nad tym dwa tygodnie – wyjaśnił pan Michał. Strzelińskie jogurty nie utrzymały się jednak na rynku. - Mleczarnia kupiła samochód, żeby wozić nasze produkty tam, gdzie jest na nie zapotrzebowanie. Woziliśmy je do Szczecina, Poznani, Zielonej Góry. Nasze jogurty zawierały prawdziwe owoce a nie aromaty i barwniki, jak to bywało u innych producentów, ale przez to były droższe. Trudno było również znaleźć odbiorców wśród dużych sieci handlowych. Oczekiwano od nas produktu jak najtańszego, nie zwracano uwagi na jakość, a na dodatek trzeba było dodatkowo płacić tzw. półkowe – wspominała. Poza tym klienci odwrócili się od mleka. Na rynku furorę robiły...
Więcej w wydaniu papierowym.
UWAGA!
Gdy liczba negatywnych głosów na dany komentarz osiągnie 15, zostanie on automatycznie ukryty, niemniej pokazywać się będzie przy nim opcja "kliknij, aby wyświetlić". Kiedy jednak dany komentarz osiągnie 20 negatywnych głosów, zostanie automatycznie wycofany z publikacji na stronie i już nikt nie będzie mógł go zobaczyć (poza administratorem strony).
Dodając komentarz przestrzegaj norm dyskusji i niezależnie od wyrażanych poglądów nie zamieszczaj obraźliwych wpisów. Jeśli widzisz komentarz, który jest hejtem, kliknij zieloną chorągiewkę i zgłoś swoje uwagi administratorowi.
RE: Kto zgasił przysłowiowe światło w mleczarni?
OGRODNIK powiedziała : nie narzekaj, sok z marchwi psuje się już po kilku godzinach a napój pomarańczowy stoi w ciepłym dwa lata i nic. co najwyżej gaz ucieknie. sok z jabłek brązowieje po 30 minutach a napój jabłkowy stoi w ciepłym latami i nic. w pawilonach pzgs był sklep chemiczny a w nim drewniane pojemniki z kolorowymi farbami. firma padła a wystarczyło zrobić holding z rozlewnią napojów też padłą. kochany kliencie, chcesz sok ananasowy? ależ proszę zółta farba+woda. chcesz sok pomarańczowy, proszę bardzo farba pomarańczowa+wo da, sok kiwi? nic prostszego , farba zielona + woda. sok z dojrzałych grejpfrutów? farba czerwona+woda. w chemicznym był też fosol- odrdzewiacz. chemiczny padł bo coca-cola rozpuszcza rdzę 5 razy szybciej niż fosol.RE: Kto zgasił przysłowiowe światło w mleczarni?
Światło w mleczarni wyłączył ostatni prezes.RE: Kto zgasił przysłowiowe światło w mleczarni?
NIESTETY LUDZIE ZAMIENILI KOMPOT Z OWOCÓW NA NAPÓJ Z PLASTIKOWEJ BUTELKI ZWANY SYFEMRE: Kto zgasił przysłowiowe światło w mleczarni?
lausitzer food ingredients to firma z niemiec, która dostarcza gotowe mrożonki - domieszki do jogurtów. mrożonki lecą do europy z chin, dużo tych mrożonek sprzedaje się w wielkopolsce. lausitzer ma też trochę niemieckich mrożonych owoców.w polsce truskawki gniją na polach.wniosek: sieci marketów - oligopol - decyduje o tym kto sprzeda swój towar, jakość jest nieistotna, istotna jest niska cena i wysokie półkowe czyli duuuuuuuża łapówa dla sieci za dopuszczenie do sprzedaży czegoś nowego. półkowe to opłata powtarzalna.o wszystkim jednak decydują klienci. jeżeli klienci zaniosą swoje pieniądze do zwykłych sklepów takich ze strzelińskim jogurtem, ze strzelińskim chlebem to wówczas markety będą prosić małe mleczarnie o dostawy dla siebie a nie odwrotnie.póki co ludzie zjedzą syf aby tanio. zjedzą zupy kim-lan i vifon, kupia chleb z marketu, którego po kilku godzinach już nawet gołębie jeść nie chcą, wypiją mleko, którego bakterie ruszyć nie chcą.