ZNAJDŹ NA STRONIE

Neoprezbiter Piotr Zaryczański
Rozmowa z Piotrem Zaryczańskim, mieszkańcem Strzelina, który kilka dni temu przyjął święcenia kapłańskie.

Zakończył się dla księdza etap wieloletniej formacji oraz studiów. Na chwilę cofnijmy się w czasie, do przeszłości. Jak ksiądz wspomina pierwszy dzień w seminarium?
- Pamiętam ten dzień bardzo dobrze. Gdy przyjechałem do Henrykowa, padał deszcz. Wcześniej, przed przyjazdem, nie ukrywam, że atmosfera była dosyć nerwowa. Zarówno z mojej strony, jak i moich rodziców.

Trudno się dziwić. Młody człowiek, świeżo po maturze, pakuje swoje rzeczy i wyjeżdża z domu rodzinnego do seminarium, gdzie wszystko jest nowe...i takie trochę z innego świata...
- Tak. Byłem bardzo zdenerwowany. Jednak już na miejscu, kiedy poznałem osoby, z którymi spędzę te lata formacji okazało się, że zdenerwowanie ustąpiło. Ci ludzie byli fajni, przyjaźnie nastawieni. Oni też mieli wiele obaw, tak jak ja. Od pierwszych chwil zawiązaliśmy pewnego rodzaju braterstwo. To było super! Do tego trzeba jeszcze dodać dużo uśmiechów na ustach, tak od samego początku. Nasz pobyt oficjalnie rozpoczął się wieczorną Mszą świętą.

Ilu młodych ludzi w tym dniu rozpoczęło swoją drogę do kapłaństwa?
- Siedemnastu.

A do święceń kapłańskich dotrwało...
- Z tego pierwotnego rocznika czterech. Natomiast niektórzy „przeskoczyli” trochę wyżej ze względu na to, że mieli już ukończone jakieś studia. Dlatego ich formacja intelektualna wyglądała nieco inaczej i zakończyła się o rok szybciej niż nasza.

W Henrykowie odbywaliście tzw. rok zerowy – Annus Propedeuticus. Jak wyglądał schemat dnia na tym etapie formacji? Czy był on podobny jak w zakonnych nowicjatach?
- Myślę, że nie. W zakonie nowicjat charakteryzuje się tym, że czas jest tam zamknięty i dużo bardziej napięty, a plan dnia bardzo sformalizowany. A my w Henrykowie mieliśmy bardziej „luźną” atmosferę i rozkład dnia mniej napięty niż później we wrocławskim seminarium. Rozpoczęliśmy tam dwuletni kurs filozofii, więc nie brakowało od początku nauki. A jak wyglądał nasz dzień? Zawsze rozpoczynał się od modlitwy...

A o której godzinie była pobudka?
- O szóstej rano. Pół godziny później trzeba było być już w kaplicy. Proszę sobie wyobrazić, że miałem takich kolegów, którzy wstawali o czwartej rano. A to dlatego, że chcieli przed oficjalnym rozpoczęciem dnia wykonać jeszcze jakieś prace. A byli też tacy, tak jak ja (śmiech), którzy wstawali tak na styk...

A w niedziele i święta była jakaś taryfa ulgowa związana z pobudką?
- Tak. Można było spać godzinę dłużej.

Czy w Henrykowie oprócz formacji duchowej i intelektualnej był czas na pracę fizyczną, na przykład w ogrodzie, czy dyżur w kuchni?
- Oczywiście. Mieszkaliśmy na terenie dawnego klasztoru Cystersów, a jak wiadomo zakonnicy ci stosowali w swoim życiu słynną maksymę „Modlitwa i praca”. I my na początku drogi do kapłaństwa też tę maksymę przejęliśmy. Zazwyczaj w godzinach popołudniowych, po wykładach, wykonywaliśmy wszelkie prace, które miały na celu utrzymanie tego ogromnego, zabytkowego miejsca. Zawsze było coś do zrobienia.
Na ten temat pisaliśmy w 22 (1160) wydaniu papierowym Słowa Regionu. Cały artykuł przeczytasz również na portalu egazety.pleprasa.pl, a także e-kiosk.pl{jcomments off}

UWAGA!

Gdy liczba negatywnych głosów na dany komentarz osiągnie 15, zostanie on automatycznie ukryty, niemniej pokazywać się będzie przy nim opcja "kliknij, aby wyświetlić". Kiedy jednak dany komentarz osiągnie 20 negatywnych głosów, zostanie automatycznie wycofany z publikacji na stronie i już nikt nie będzie mógł go zobaczyć (poza administratorem strony).
Dodając komentarz przestrzegaj norm dyskusji i niezależnie od wyrażanych poglądów nie zamieszczaj obraźliwych wpisów. Jeśli widzisz komentarz, który jest hejtem, kliknij choragiewka875zieloną chorągiewkę i zgłoś swoje uwagi administratorowi.

Ukryj formularz komentarza

2500 Pozostało znaków


Przeczytaj również