Tomasz Duszyński otrzymał niedawno tytuł Honorowego Obywatela Kłodzka

Jest laureatem wielu prestiżowych nagród literackich, jego powieści są tłumaczone na obce języki, często bywa zapraszany do ogólnopolskich mediów. Z Tomaszem Duszyńskim, strzelińskim pisarzem, rozmawiamy nie tylko o początkach jego pasji, małych miasteczkach i planach na najbliższą przyszłość... 

 

Zacznijmy od początku. Jak i kiedy zaczęła się Pana przygoda z literaturą?

- Zapewne wtedy, gdy rodzice zaczęli czytać mi książki. Opowieści o Tomku Wilmowskim, bohaterze książek Alfreda Szklarskiego, zainteresowały mnie na tyle, że sam chciałem tworzyć kolejne części jego przygód. Nie udało mi się to, bo uczniowi pierwszej klasy szkoły podstawowej trudno było stworzyć ciekawą opowieść. Różne historie zawsze jednak we mnie żyły, dawały o sobie znać i po jakimś czasie zacząłem pisać opowiadania, a w końcu powieści. Na początku była to fantastyka, powieści dla dzieci i młodzieży, a potem przyszedł do głowy pomysł na kryminał rozgrywający się w dawnym Kłodzku, w Glatz. Tak rozpoczęła się moja przygoda z kryminałami.

Kłodzko, Strzelin, Wiązów... Co jest tak wyjątkowego w tych miastach, że to właśnie w nich pozwala Pan żyć bohaterom swoich powieści i czy Pan również jest taki małomiasteczkowy?

- Chyba wielu pisarzy pisze przede wszystkim o miejscach, które dobrze zna. Czasami jest łatwiej opisywać takie miasta, jak bliski mi Strzelin, Kłodzko czy Warszawa. W tych miastach najczęściej rozgrywa się akcja moich powieści. Podróżuję z moimi bohaterami do dawnego Kłodzka, do przedwojennego Strehlen, w „Małomiasteczkowym” do współczesnego Strzelina i Wiązowa także dlatego, że je lubię.

Dlaczego bliska jest Panu Warszawa?

- Moja babcia mieszkała w Warszawie. W czasie wojny, podczas łapanki, została wywieziona do Niemiec na roboty. Po wojnie wróciła na tereny polskie, ale już nie do Warszawy, ponieważ kamienica, w której mieszkała, została zniszczona przez bomby. Zginęła wtedy cała jej rodzina. Babcia rozpoczęła nowe życie na Dolnym Śląsku, w Kłodzku. Jej historia na tyle mnie zainteresowała, że zacząłem szukać informacji o niej, ale też o Warszawie. Historia tego miasta bardzo mnie fascynowała, zwłaszcza okres międzywojenny. Stąd moje powieści rozgrywające się w stolicy w tym okresie.

Czy to, że akcja Pana powieści dzieje się ponad 100 lat temu, jest próbą uchwycenia klimatu tamtej epoki? Dotknięcia czegoś, czego w rzeczywistości nie można już doświadczyć?

- Na pewno tak jest. Zrodziło się to chyba w czasach mojego dzieciństwa. W latach 80. i 90. widziałem zrujnowany Strzelin z blokami mieszkalnymi w rynku, które zostały wybudowane po wojnie, i kikutem ratusza. Kiedy zobaczyłem po raz pierwszy pocztówki dawnego Strzelina zdziwiłem się, że w tym miejscu istniało tak naprawdę zupełnie inne miasto. Zacząłem się interesować historią miejsca, w którym się urodziłem. Stąd być może moja fascynacja przeszłością i próba zrobienia z powieści wehikułu czasu, który przenosi czytelników i mnie blisko sto lat wstecz. Przechadzając się z moimi bohaterami ulicami dawnego Strzelina czy Kłodzka, daję możliwość dotknięcia tego zupełnie innego miasta w sposób, który jest dziś jedynie możliwy. Myślę, że moje powieści umożliwiają czytelnikom zobaczenia oczami wyobraźni dawnego Strzelina czy dawnej Warszawy - miast, które już nie istnieją.

Z jakimi wyzwaniami mierzy się pisarz, tworzący powieści w klimacie retro?

- Kryminał retro wymaga większego zaangażowania niż kryminał współczesny. Trzeba odkryć, jak wyglądało dane miasto wiek wcześniej, spróbować dowiedzieć się, jak żyli tamci ludzie. Tylko w ten sposób powieść będzie wiarygodna. Zanim zacznę pisać powieść retro, spędzam przynajmniej kilka miesięcy na badaniach w archiwach państwowych. Przeglądam akta, dokumenty danego miasta, czytam jak najwięcej na jego temat. To owocuje bardzo ciekawymi odkryciami. W ten sposób odkryłem, że w Kłodzku była kiedyś psia policja, detektywi bankowi i że producent proszku Persil zrobił w dawnym Glatzu akcję promocyjną, która wydawać by się mogła wymysłem współczesnym. Sto lat temu ubrane na biało hostessy z parasolami w dłoniach z napisem Persil i próbkami proszku oraz ulotkami przechadzały się po tym mieście. Wykorzystałem ten motyw w powieści, kiedy mój bohater, próbując rozwikłać zagadkę morderstw w Kłodzku, pojawia się na rynku i dostrzega tam wielkie zbiegowisko. Wydawałoby się, że doszło do kolejnej zbrodni. Kapitan Wilhelm Klein rozgania tłum, a wtedy... zdaje sobie sprawę, że jest świadkiem akcji promocyjnej firmy Henkel.

Czy już na samym początku wie Pan, kto zabił? W jaki sposób pracuje Pan nad powieścią? Czy wtedy Pana gabinet wygląda tak, jak w filmach kryminalnych, kiedy główny detektyw, który chce rozwikłać zagadkę, ma wokół siebie porozrzucane zdjęcia, dokumenty i inne elementy potrzebne w śledztwie?

- Aż tak to nie. Trupa też nie mam w pokoju, żeby mieć blisko jakieś odwzorowanie ofiary zbrodni (śmiech). Zdjęcia rzeczywiście mam w komputerze, posiłkuję się nimi bardzo często. Czasami obok leżą jakieś książki, do których mogę sięgnąć albo zdjęcia dokumentów z archiwów, które mnie bardzo interesowały, natomiast wszystko tak naprawdę dzieje się w mojej głowie. Kiedy piszę powieść muszę wiedzieć, dokąd zmierzam. Nie jestem typem pisarza, który zasiada do pracy, nie wiedząc o czym będzie pisał. Muszę wiedzieć, kto zabił, gdzie mój bohater się pojawi, w jakiej scenografii i jak toczyć się będzie akcja powieści aż do ostatniej strony.

Cały artykuł zamieściliśmy w 14 (1202) wydaniu papierowym Słowa Regionu. Materiał ten, w całości, przeczytasz  również na portalu egazety.pleprasa.pl, a także e-kiosk

UWAGA!

Gdy liczba negatywnych głosów na dany komentarz osiągnie 15, zostanie on automatycznie ukryty, niemniej pokazywać się będzie przy nim opcja "kliknij, aby wyświetlić". Kiedy jednak dany komentarz osiągnie 20 negatywnych głosów, zostanie automatycznie wycofany z publikacji na stronie i już nikt nie będzie mógł go zobaczyć (poza administratorem strony).
Dodając komentarz przestrzegaj norm dyskusji i niezależnie od wyrażanych poglądów nie zamieszczaj obraźliwych wpisów. Jeśli widzisz komentarz, który jest hejtem, kliknij choragiewka875zieloną chorągiewkę i zgłoś swoje uwagi administratorowi.

Ukryj formularz komentarza

2500 Pozostało znaków


Gravatar
spajker.
ja nie jestem alistair mc lean ani nawet agata christie. dlatego obserwuje rzeczywistość a nie fantazjuję. babcia została wywieziona na roboty do niemiec i dlatefo przeżyła bo inni członkowie rodziny wychwycili na głowę bomby. pewna dama z mojej rodziny została wywieziona na roboty przymusowe do niemiec a tam po raz pierwszy sie najadła. niemcy traktowali ją lepiej niż jej rodzina z kielc. jadła z nimi do syta przy wspólnym stple. jak alianci nombardowali drezno yo ona w pirnie oddalonej o 30 km od drezna w nocy mogła książke czytać. tak było jasno. jak angoilscy piloci siekali z ckmów do ludzi pracujących w polu to lecieli tak nisko że widziała ich twarze i razem z niemcami z którymi w polu pracowała i z którymi się pod wóz chowała. jeden sąsiad w lutym 1945 pracował jako chłopak u bauera. bauer mu kazał cos robić ale ten nie. on krnąbrny i honorowy. widłami przybił bauera do drzwi stodoły i trafił do obozu koncentracyjneg o wyzwolonego przez amerykanów 2 mce później. no później to on jako ofiara reżimu hitlerowskiego dostawał w prl rentę z rfn w markach niemieckich. był z tego powodu zamożny. w luterańskim kościele blisko rynku pastor ubrany na brunatno przy ołtarzu ozdobionym flagą ze swastyką mówił coś słuchaczom o niebie i o aniołach. honorowy ksiądz strzelina w biały dzień okradał kościół czeski na staromiejskiej na oczach dzieci. przemo ze strzelina , winek i inni robią za ofiary policji na youtube no ale zapominają to że to oni terroryzowali ludzi przez lata. pewien zwykły cyrkowiec wżenił swój dorobek genetyczny w ważnego urzędnika i dziś ma na własność pół strzelina i całą władzę.
wniosek? po jaki t. filzman wymyślać kryminały jak można być dokumentalistą? taki real ma w sobie więcej dreszczyku niż fantazje pisarskie o dawnym rozbójniku czirnie.

0

Przeczytaj również