Miejsce akcji – szpital
Kiedy człowiek leży za murami szpitala lub siedzi przy łóżku chorego członka rodziny, w jego świadomości dokonuje się jakieś przewartościowanie; liczą się jedynie dwie skrajności – życie i śmierć. Lekarze walczą o życie, a wielu pacjentów walczy ze śmiercią, która, jak sama zdołałam się przekonać, przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i wcale nie dotyka osoby, na której wszyscy postawili już przysłowiowy krzyżyk. Śmierć wie lepiej.
Moje nastawienie i moje spojrzenie na całą szpitalną rzeczywistość zmieniało się w ciągu kolejnych dni towarzyszenia mojej mamie w jej chorobie.
Zacznę od izby przyjęć
Najgorzej mają ludzie starzy, niedołężni, dla których spędzenie kolejnych godzin na twardym, często niezbyt sprawnym, łóżku to prawdziwa katorga. Rozumiem, że wszystko musi potrwać: kolejne badania, podanie leków, konsultacje lekarskie. Ale wystarczyłaby zwykła życzliwość i empatia personelu, żeby ten czas oczekiwania na to co dalej wydał się pacjentowi bardziej komfortowy. Niekoniecznie też jest to miejsce, gdzie pielęgniarka powinna użalać się przy ciężko chorym człowieku, którego największym w tym momencie pragnieniem jest możliwość skorzystania z toalety( a nie zacewnikowanie) i członkach jego rodziny - nad swoim losem i nad losem szpitala, balansującego na krawędzi. Dlaczego? Wydaje mi się to raczej oczywiste: cóż znaczą moje przyziemne problemy, kiedy komuś leżącemu za zielonym parawanem śmierć zagląda w oczy i jest przerażony, wpada w panikę lub zwyczajnie szuka oparcia. Trzeba być w tym miejscu niezwykle delikatnym. W wielu zakładach pracy, firmach, instytucjach nie jest idealnie, ale twierdzę, że w każdej sytuacji trzeba zachować twarz, profesjonalizm i realizować swoją misję jak najlepiej potrafimy.
Kiedy moja niemal dziewięćdziesięcioletnia matka trafiła w końcu na oddział, nie mogłam wyjść z zadziwienia, gdy położono ja na zepsutym łóżku w pozycji półsiedzącej- oczywiście „zjechała” i leżała zwinięta w kłębek na połówce łóżka, a wszyscy tłumaczyli mi, że nic się nie da zrobić, bo łóżek brakuje i w ogóle jest jak jest. Kiedy powiedziałam, że przecież mają w szpitalu konserwatora i można to jakoś załatwić, spotkałam się jedynie ze zdziwionym, a może zmieszanym, spojrzeniem.
Kolejne zdziwienie to sytuacja, gdy pielęgniarka dyżurująca pokrzykiwała na cały oddział do tych biednych starych ludzi i oczywiście ze wszystkimi była na „ty”, a gdy któryś ośmielił się o coś poprosić, spotykał się z odpowiednią reprymendą. Ja również takowej doświadczyłam, gdy poinformowałam, że moja niczego nieświadoma matka wyrwała sobie wenflon i krew zalała pościel. Pani nakrzyczała na mnie: „Siedzi pani przy tym łóżku i nie umie upilnować chorej”. I w tym momencie nie wytrzymałam. Powiedziałam swoje zdanie na ten temat.
Kiedy już myślałam, że skoro zaczęło się od trzęsienia ziemi jak u Hitchcocka, to teraz będzie tylko gorzej, okazało się, iż nie miałam racji.
Spotykało mnie jedno miłe zaskoczenie za drugim. O pielęgniarkach dyżurujących w kolejne dni oraz paniach salowych i innych pracujących na oddziale mogę mówić tylko dobrze. Mycie, przebieranie, karmienie, dobre słowo…. Człowiek mógł spokojnie pracować ze świadomością pozostawienia kogoś nam najbliższego w dobrych rękach. Podobnie lekarze. Mili, otwarci i naprawdę chcący pomóc. Można było bez strachu zapukać do pokoju lekarskiego i zapytać o stan chorego czy inne rzeczy. Jeżeli komuś, podobnie jak mi wcześniej, wydaje się, że stary człowiek na oddziale wewnętrznym skazany jest na powolne umieranie, to się myli. Badania, diagnoza i odpowiednio dobrane leki doprowadziły do powrotu mojej mamy, i to w całkiem niezły stanie, do domu, chociaż się nie zapowiadało.
A łóżko? Wystarczyła kreatywna zmiana pielęgniarek, które po prostu dopasowały pilota z innego i zwyczajnie opuściły zagłówek. Znalazł się także materac anty odleżynowy.
Wędrując po szpitalnym korytarzu, widziałem wiele pochylonych nad pacjentami postaci ubranych w kolorowe fartuchy i pełnych troski twarzy o różnych kolorach oczu. W wielu tych oczach widać było prawdziwą życzliwość. Na to żaden lekarz nie wystawi recepty komuś i sobie, z tym po prostu trzeba się urodzić. Nic nas nie kosztuje miły gest, dobre słowo, chwila rozmowy czy zwyczajne poklepanie po plecach, a może mieć moc uzdrawiającą.
Dziękuję każdemu lekarzowi, każdej z pielęgniarek, opiekunek, rehabilitantów i salowych z oddziału wewnętrznego naszego strzelińskiego szpitala, których stać było na takie gesty. To wy sprawiacie, że pacjenci patrzą na waszą pracę z szacunkiem. To wy sprawiacie, że ze spokojem powierzamy wam swoich najbliższych, a to dowód największego zaufania. Kiedy wybieramy jakiś zawód, musimy się liczyć z tym, iż nie zawsze będzie pięknie i na bogato.
Trzeba po prostu wykonywać swoją misję „z sercem”, najlepiej jak potrafimy i przede wszystkim mieć szacunek do każdego człowieka, nawet tego nie całkiem świadomego, starego, przykutego do łóżka, patrzącego z niemym przerażeniem, czasem nadzieją, ale często też z rezygnacją na tych, których widok będzie być może ostatnim w jego życiu.
UWAGA!
Gdy liczba negatywnych głosów na dany komentarz osiągnie 15, zostanie on automatycznie ukryty, niemniej pokazywać się będzie przy nim opcja "kliknij, aby wyświetlić". Kiedy jednak dany komentarz osiągnie 20 negatywnych głosów, zostanie automatycznie wycofany z publikacji na stronie i już nikt nie będzie mógł go zobaczyć (poza administratorem strony).
Dodając komentarz przestrzegaj norm dyskusji i niezależnie od wyrażanych poglądów nie zamieszczaj obraźliwych wpisów. Jeśli widzisz komentarz, który jest hejtem, kliknij zieloną chorągiewkę i zgłoś swoje uwagi administratorowi.
RE: Miejsce akcji – szpital
Pozdrawiam ze szpitala we Wrocławiu :) żyje, dochodzę do siebie, prawdopodobnie tylko dzięki braku kultury, ignorancji i braku profesjonalizmu Pani (pani doktor? Nie wiem, nie znam się) na izbie przyjęć, która błędnie zdiagnozowała mój stan (zostałem przywieziony karetką) i NIE WYKONUJĄC KOMPLETNIE ŻADNYCH BADAŃ postanowiła odesłać mnie do innego szpitalu opierając się jedynie na swoich uprzedzeniach(?), przekonaniach(?) - ciężko powiedzieć czym się kierowała w danej chwili. Na szczęście trafiłem do szpitala z bardzo młodą aczkolwiek profesjonalną ekipą lekarzy, pielęgniarek itd. którzy bardzo sprawnie sobie poradzili z doprowadzeniem mnie do lepszego stanu. Sami nie mogli uwierzyć w sposób w jaki potraktowano mnie w szpitalu w Strzelinie... Poza nieprofesjonaln ym podejściem mam do zarzucenia przede wszystkim brak kultury, arogancje i ignorowanie pacjenta. Mam nadzieję, że nie wszyscy pacjenci są tak traktowani...