Jaki wpływ miało piekło Syberii na ludzi, którzy stamtąd wrócili? Ile trzeba było wycierpieć i zobaczyć, aby przeżyć? Do czego jest zdolny ludzki organizm w trudnych warunkach? Jak zachować nadzieję w czasie bez nadziei? O losach jednej z dzielniejszych kobiet, jakie znam, przeczytajcie sami...
Panią Genowefę Włosek znam od bardzo dawna. Lepiej poznałyśmy się w 2008 roku, kiedy miałam staż w bibliotece w Borku Strzelińskim, która wtedy mieściła się jeszcze w tym samym budynku, co remiza Ochotniczej Straży Pożarnej. Zespół Ślężanki, którego pani Gienia jest kierownikiem, miał tam wtedy próby i dzięki temu widywałyśmy się często. W pamięci utkwiło mi bardzo, jak pani Gienia, która mieszka niedaleko tego budynku, czasem w piątek przynosiła mi najwspanialsze w świecie domowe pierogi. Po prostu z życzliwości. Dużo rozmawiałyśmy i trochę zdążyłam poznać historię jej życia. Myślę, że mógłby być to materiał na niejeden film. Niezwykła uroda pani Gieni, jej wspaniały czysty - pomimo wieku - głos i szyk królowej angielskiej ze wspaniale dobranymi kapeluszami włącznie, a przy tym wszystkim serdeczność i uważność na drugiego człowieka sprawiają, że zawsze po spotkaniu z nią człowiek czuje się pokrzepiony. Zaangażowana w życie rodzinne, społeczne i religijne. Nigdy nie słyszłam, żeby narzekała. To ona zawsze dzwoni pierwsza z życzniami na imieniny i święta. Trudne wydarzenia z dzieciństwa, czyli wywózka na Sybir i czas bycia na tej strasznej, nieludzkiej, mroźnej ziemi sprawiły, że do dziś pani Gienia potrafi doceniać życie i nie marnować danego jej czasu.
Pani Gieniu, w którym roku się Pani urodziła, jeśli mogę zapytać?
- 25 grudnia 1936 roku.
A gdzie się Pani urodziła?
- W Królewszczyźnie, powiat Podhajce, województwo tarnopolskie.
Była Pani pierwszym dzieckiem rodziców?
- Ostatnim prawie.
A jak się rodzice nazywali?
- Władysław i Maria Wnęk.
Mieszkaliście w chałupie, gospodarstwie?
- Nie, myśmy mieszkali w nowym budynku. Tato mieszkał pod Krakowem, w Lipnicy Murowanej, ale potem można było kupić ziemie na Wschodzie. Tam się tato wybudował i mieliśmy dom duży, stodoły i wszystko.
A mama skąd pochodziła?
- Z Zalasowej, też pod Krakowem. Tam się poznali i pobrali.
I potem wyjechali na Kresy?
- Tak.
A ile Pani miała rodzeństwa?
- Wtedy miałam tak: Czesław, Mila, Bronia, Michał i ja. Czworo, ze mną pięcioro.
Ile Pani miała lat jak się te wszystkie wojenne historie zaczęły?
- Trzy latka i wszystko pamiętam. Była noc i obudziło nas mocne pukanie do drzwi i do okien. Mama się zerwała i poszła otworzyć. Do mieszkania wpadło kilku uzbrojonych mężczyzn. Powiedzieli, że mamy 15 minut, żeby się zebrać, dzieci ubrać i stąd wyjechać zaraz. Dzieci płakały bardzo mocno. Mama mnie ubierała, reszta się sama ubierała. Tata jeszcze nie zdążył się ubrać, a ruski uderzył go kolbą i postawił pod lustrem, bo na środku pokoju pod ścianą stało takie duże lustro. Jeden stał z karabinem i pilnował, a dwóch poleciało na górę. Plądrowali wszystko, szukali broni. Jak przylecieli z góry, a broni nie znaleźli, to wtedy powiedzieli tacie, że też może się ubierać. Spakowaliśmy się i musieliśmy wyjechać.
A to wszystkich tak zabierali?
- Tak. Potem pamiętam, że podjechały sanie zaprzężone w dwa konie i mama kładła nasze rzeczy na nie. Był bardzo duży śnieg i mróz, a ja siedziałam na tych saniach i bardzo płakałam, bo chciałam wziąć ze sobą kotka, a mi nie pozwolili.
I gdzie pojechaliście?
- Zawieźli nas do Podhajców, to był nasz powiat. Tam wsadzili nas do bydlęcych wagonów.
Dużo było ludzi w takim wagonie?
- Bardzo dużo. Ledwo się zmieścili wszyscy. Jak doładowano cały wagon, to go zamykano. Okien nie było, tylko jedno z boku, tak wysoko.
A zwierzęta też tam były?
- Nie. Tylko to, co kto zdążył w tobołek zawinąć. Jak już zebrało się kilka wagonów to ruszyliśmy do Rosji. Tam ludzie płakali, krzyczeli i jechaliśmy bardzo długo.
A jak jechaliście tak długo, to były jakieś postoje?
Krótkie. Wtedy wody dawali. W tych wagonach na środku była wyrżnięta mała dziura, gdzie się wszyscy musieliśmy załatwiać. Starsi ludzie i małe dzieci umierali z głodu i zimna. Wtedy ich ruscy przez okno wyrzucali. Śnieg był taki duży, że od razu w zaspy wpadali. Przejeżdżaliśmy przez Leningrad, Staliningrad do Krasnojarska. Krasnojarski Kraj, Kozaczyński Rejon.
Cały artykuł zamieściliśmy w 38 (1226) wydaniu papierowym Słowa Regionu.
UWAGA!
Gdy liczba negatywnych głosów na dany komentarz osiągnie 15, zostanie on automatycznie ukryty, niemniej pokazywać się będzie przy nim opcja "kliknij, aby wyświetlić". Kiedy jednak dany komentarz osiągnie 20 negatywnych głosów, zostanie automatycznie wycofany z publikacji na stronie i już nikt nie będzie mógł go zobaczyć (poza administratorem strony).
Dodając komentarz przestrzegaj norm dyskusji i niezależnie od wyrażanych poglądów nie zamieszczaj obraźliwych wpisów. Jeśli widzisz komentarz, który jest hejtem, kliknij zieloną chorągiewkę i zgłoś swoje uwagi administratorowi.
pozdrawiam
Ps zarejestrowana w Jeleniej Górze...Medalu od Prezydenta Kwaśniewskiego nie przyjęła.Znała Wojtka J.Właśnie z zesłania.