Jak wyglądała podróż repatriantów z Kresów? Co zastali na naszych terenach? Jak się wtedy żyło?
Większość z Państwa pewnie czytała część pierwszą wywiadu z panią Agnieszką Krawczyk z Borka Strzelińskiego, która urodziła się w Korościatynie. Tym, którzy przegapili poprzedni numer Słowa opowiem tylko, że mówiła o swoim dzieciństwie i wspomnieniach związanych z lutym '44 roku. Bandy UPA spaliły wtedy niemal całą wioskę za to tylko, że jej mieszkańcy byli Polakami. Niewielu, w tym rodzinie pani Agnieszki, udało się przeżyć. Po tych tragicznych wydarzeniach trzeba było wrócić do codziennych obowiązków, wyrabiać dokumenty i ponad rok czekać na wyjazd na Zachód.
Jak to z tym wyjazdem było?
- Zawieźli nas na stację. W Monasterzyskach była.
Wiedzieliście wcześniej, że będziecie jechać?
- Tak. Oni tam mówili, co wziąć. Papiery musieliśmy dać. Zezwolenie na to wszytko. Kto tutaj przyjechał, to na te papiery dali gospodarkę czy coś.
A co zabraliście ze sobą?
- Krowa pierwsza była, bo to mleko. Jakieś ubrania, koce, pierzyny. W tobołkach wszystko.
Coś zostało z tamtych rzeczy z domu od Pani?
- Kamizelki wyszywane dwie, co siostra wyszywała najstarsza. Takie na niedziele i święta. Mieliśmy obraz ze świętym Józefem i Anioła Stróża. Bez ramek – wszystko pozawijane jechało.
Jak ta droga wyglądała?
- W Monasterzyskach dwa tygodnie czekaliśmy na transport.
Wyjeżdżaliście latem czy zimą?
- We wrześniu, bośmy w listopadzie byli w Oświęcimiu. A podróż, jak to podróż. W wagonie było dziesięć rodzin. Wszytko na kupie.
Bydło osobno jechało?
- Tak, osobno.
Jedzenie też zabieraliście?
- Tak. Jak wiadomo było, że się będzie jechać, to chleba napiekli, bo to najważniejsze było. Każdy gdzieś jakiejś słoniny wziął, bo to słonina posolona była. I tak było. Po lasach stawali, nie chcieli jechać. To szedł ksiądz Krzemiński do nich. Chłopy mu tam wódki podawali, bo każdy trochę zabrał i prosił, żeby ruszali dalej.
Trafiliście do Oświęcimia najpierw?
- Dwa dni tam staliśmy. Jeszcze by tam siostra z bratem zostali, bo poszli zobaczyć i w ostatniej chwili wsiedli. Mama płakała, bo to mało brakowało.
A stamtąd?
- Stamtąd to już do Strzelina. W Strzelinie przyjechały wozy – furmanki i tak rozwozili po wsiach. Najpierw trafiliśmy tu, do Borka, do tego domu na początku wsi [od strony Wrocławia – red.], ale tam tak wszyscy na kupie byli. Potem przenieśliśmy się tu, gdzie pani sołtys teraz, niedaleko krzyża. Ale zanim tato poszedł zarejestrować, że chce tam, bo to piechotą poszedł do Strzelina, to już się okazało,że zajęte było. To my poszli tu na zakręcie mieszkać – tu, gdzie fryzjer teraz.
Opowiadała mi pani Halinka, pani córka, że Wy na początku z Niemcami mieszkaliście...
- Tak. Niemka mieszkała na górze, a my na dole.
Miała dzieci?
- Miała dziewczynę taką starszą. Malarką ta dziewczyna była. Tyle obrazów tam miała, ale to wszystko powywozili do Wrocławia do zakonu, bo ta Niemka miała dwie siostry zakonnice. Ona była katoliczką, do kościoła chodziła.
Jak długo mieszkaliście razem?
- W 1946 roku przyjechaliśmy, a w 1947 roku ona wyjechała – niecały rok.
Miała jakieś zwierzęta?
- Nie. Tam był zajazd duży, rzeźnia była w tym budyneczku obok. Ona gospodę prowadziła.
W tym budynku, gdzie mieszkaliście czy w tym obok, dużym?
- Tam, gdzie my mieszkaliśmy. Z boku było wyjście.
Jak to z tym mieszkaniem razem było?
- My jak tam przyszli mieszkać, to na dole pustka była. Nie było nic, ani mebli. Ona na górze tam miała i tak to nocami wywoziła. Ona bogactwa miała. Ojciec z bratem tam robili kuchnię z boku, bo tam pomieszczenia były zawalone, bo czołg wjechał. Raz tam walizka stała i brat z ciekawości zajrzał i mówił, że tam tego wszystkiego było. A tato jego sprał i mówi: "A tobie na co to? To nie Twoje, to nie ruszaj". Aż brat uciekał.
A jak one wyjeżdżały, to ktoś przyjechał po nie tutaj?
- Wozem takim przyjechali, wzięli to wszystko załadowali i pojechali.
Ona z Wami dobrze żyła?
- My nie mieli przeciw nic. Ona taka była, że przyszła i poradziła się. Trzeba było jakoś żyć.
Co tato tu robił?
- Pole dostał i na gospodarce robił. Tu stajnia była i stodoła.
Wy do szkoły poszliście tu do Borka?
- Zaraz organizowali szkołę właśnie.
Kto uczył w szkole, pamięta Pani?
- Był taki Czaja jeden, pierwszym kierownikiem i on z żoną uczył. Szkoła była tu, gdzie teraz. Było siedem klas i z początku były klasy 1, 2, 3 i 4 razem, bo to wojna była i się musieli nauczyć ci, co nie chodzili. Jak się już nauczyli, to tak przeskakiwali ci starsi, a my młodsi normalnie, aż do 7 klasy chodzili. Nauczyciele mieszkali tu, gdzie potem poczta była, koło plebanii.
A ksiądz Krzemiński przyszedł tu czy do Borowa?
- Nie, bo tu nie był kościół katolicki, tylko ewangelicki. Dopiero wyświęcali go potem. On poszedł do Borowa. W Borowie był i w Ludowie.
Skończyła Pani szkołę i co dalej?
- Poszłam do zawodówki. Najpierw my tu w Strzelinie byli i tu praktyki w kamieniołomach mieliśmy. Przy tych maszynach tam, jeździliśmy tym wózkiem, ale nas za mało było, to nas aż do Bolesławca dali. Tam każdy wybierał, co chciał. To poszłam na meblówkę – na stolarkę meblową, a później dwa lata minęły. Przyszłam do domu. Wyszłam za mąż.
Gdzie Pani męża poznała?
- Do roboty przyjeżdżali tu do PGR-u. Wojsko przyjeżdżało i on tu był dowódcą tej brygady i kucharzem był. I tak my randkowali.
Ale to gdzie go Pani wypatrzyła czy on Panią?
- Tu codziennie potańcówki były w pałacu, bo żołnierze mówili, że jak potańcówki nie będzie, to nie będą pracować (śmiech). I tak się zapoznaliśmy. Potem on zaczął przychodzić do nas, odprowadzać. Tam mama pierogi robiła, to czekał na te pierogi. Tak my się śmiali, że te pierogi go tak zaprowadzili.
I wyszła Pani za mąż?
- Tak. I pojechałam z nim do Strzegomia, bo on tam miał służby trzy lata. Jak to się skończyło, to mu dali propozycje, żeby dalej był, ale zrezygnował i przyjechaliśmy do Borka.
Gdzie mieszkaliście?
- U mamy na początku trochę, a potem my kupili ten domek sobie.
Pracowała Pani? Co mąż robił?
- Ja większy zarobek w domu miałam, bo pole było, gospodarka. A mąż na stolarni robił.
A gdzie stolarnia była?
- Koło pałacu tam, gdzie te stodoły, co teraz tam sale są. Tam w tym rzędzie na samym początku był budynek – teraz już go nie ma – i tam stolarnia była. Maszyny były, wszystko.
I co oni tam robili? Meble?
- Nie, tam było na to, co PGR potrzebował. Remonty w domach, okna drewniane, drzwi, podłogi.
A potem?
- Porodziły się dzieci i tak się żyło.
Niech mi Pani powie jeszcze, jak to zrobić, żeby tak pięknie żyć? W dobrym zdrowiu do 90? Co Pani robi?
- Nic (śmiech).
Na pewno poczucie humoru pomaga. Co jeszcze?
- Ja muszę coś robić. Nie mogę usiedzieć. Ja teraz na ogrodzie coś dwa dni zrobię, dwa dni odpoczywam.
Ale jak zachować taką pogodę ducha? Mąż zmarł wcześniej, a tych wydarzeń trudnych też nie brakowało. I to nie jest łatwe, a mimo tego potrafić się Pani uśmiechać.
- Mąż zmarł teraz 13 rok idzie, a ja nie narzekam, bo to nic nie daje.
- Mama zawsze taka była. To nie, że dopiero teraz. Od młodości. Taki charakter. I to się utrzymuje – dodaje pani Halinka, córka babci Agi.
***
Potem oglądamy zdjęcia i płyną opowieści o tym, jak wyglądała codzienność. O tym, jak powstało koło gospodyń wiejskich, potem zespół Ślężanki, do którego pani Agnieszka też należała. O pociągach, które jeździły przez Borek. O brukowanych ulicach, pochodach, misjach świętych, codzienności i świętach. Nie da się tego wszystkiego zamknąć w jednym wywiadzie – nawet dwuczęściowym. Tak sobie myślę, że ludzie tacy jak „babcia” Aga, którzy przeżyli takie straszne rzeczy i zdecydowali się pielęgnować nie to, co złe, ale to, co dobre tak właśnie mają, że po spotkaniu z nimi lżej nam na duszy, jakoś jaśniej. Pani Agnieszce bardzo dziękuję za poświęcony czas i za to, że swoją historią, dobrocią i ciepłem chciała się podzielić. Dziękuje również pani Halince, jej córce, za odpowiedzi na milion pytań dotyczących zdjęć. A nam wszystkim życzę, żebyśmy potrafili tak żyć.
UWAGA!
Gdy liczba negatywnych głosów na dany komentarz osiągnie 15, zostanie on automatycznie ukryty, niemniej pokazywać się będzie przy nim opcja "kliknij, aby wyświetlić". Kiedy jednak dany komentarz osiągnie 20 negatywnych głosów, zostanie automatycznie wycofany z publikacji na stronie i już nikt nie będzie mógł go zobaczyć (poza administratorem strony).
zieloną chorągiewkę i zgłoś swoje uwagi administratorowi.
Dodając komentarz przestrzegaj norm dyskusji i niezależnie od wyrażanych poglądów nie zamieszczaj obraźliwych wpisów. Jeśli widzisz komentarz, który jest hejtem, kliknij