Uczą się bez butów, prądu i wody
Jak znalazła się Pani po raz pierwszy w Gambii?
- Jestem rezydentką jednego z biur podróży i akurat od końca października tamtego roku do połowy stycznia tego roku, przypadła mi Gambia. Zajmowałam się tam obsługą turystów.
W takim razie w jaki sposób zaangażowała się Pani w pomoc tamtejszym dzieciom?
- Pewnego razu nasi klienci przywieźli walizkę rzeczy dla dzieciaków. Poprosili mnie, abym przekazała je jednej ze szkół. Zastrzegli sobie, żeby nie była to placówka w centrum, bo dzieci te dostają na pewno więcej, niż w innych rejonach. Zaczęłam więc rozpytywać w swoim miejscu zamieszkania (Kololi - miejscowość oddalona o ok. 25 km od stolicy, Bandżulu - red.) o taką szkołę. Praktycznie każda osoba, z którą rozmawiałam, miała dzieci i chciała, abym zawiozła te rzeczy właśnie do placówki, gdzie one uczęszczają. W kraju panuje ogromna bieda. Jest problem z dostępem do służby zdrowia, a ludzi nie stać na leki. Gambijczycy wydają na żywność średnio dolara dziennie. Ciekawostką jest, że tamtejsze rodziny mają ok. siedmioro dzieci. Skontaktowałam się w końcu z przewodnikiem lokalnym, który odesłał mnie do szkoły w miejscowości Kasa Kunda.
Jak wyglądała pierwsza wizyta w placówce? Co Pani tam zastała?
- Już sama droga do szkoły była bardzo ciekawa. Główne szlaki są tam wyłożone asfaltem, a reszta dróg to typowa, czerwona afrykańska ziemia. Krajobraz jest malowniczy. Dookoła rośnie pełno palm i baobabów. W końcu dojeżdża się do środka niczego. Jest miejscowość i szkoła, która składa się z prostych baraków pokrytych blachą falistą. Jest też boisko wysypane piachem i dwie prowizorycznie zespawane metalowe bramki. Znaleźliśmy dyrektora, który wytłumaczył, jak wygląda szkolnictwo na terenie Gambii.
Domyślam się, że system edukacji jest tam trochę inny niż w Polsce.
- Dokładnie tak. Mają tam podstawówkę od szóstego do dwunastego roku życia, kilka klas starszych i liceum. Nauczyciele są tam od wszystkiego. Nie ma takiego, który specjalizuje się np. w geografii czy w języku angielskim. Sam pedagog uczy z tego, co przygotuje. Nie ma tam pomocy naukowych czy komputerów. W szkole brakuje także prądu. W Gambii, oprócz oficjalnego języka angielskiego, naucza się też języków plemiennych.
Foto: Paulina Muszyńska i Jacek Kowalski
* * *
Osoby, które chcą pomóc, zachęcam do wpłacania pieniędzy poprzez zbiórkę internetową pod adresem: https://pomagam.pl/szkolawgambii. Dodatkowo, potrzebne są przybory szkolne i przedmioty codziennego użytku, o których wspomnieliśmy w wywiadzie. W celu ich przekazania proszę o kontakt z panią Pauliną pod nr tel. 530 337 394. Cenna jest każda pomoc.
Cały artykuł dostępny jest tutaj
UWAGA!
Gdy liczba negatywnych głosów na dany komentarz osiągnie 15, zostanie on automatycznie ukryty, niemniej pokazywać się będzie przy nim opcja "kliknij, aby wyświetlić". Kiedy jednak dany komentarz osiągnie 20 negatywnych głosów, zostanie automatycznie wycofany z publikacji na stronie i już nikt nie będzie mógł go zobaczyć (poza administratorem strony).
Dodając komentarz przestrzegaj norm dyskusji i niezależnie od wyrażanych poglądów nie zamieszczaj obraźliwych wpisów. Jeśli widzisz komentarz, który jest hejtem, kliknij zieloną chorągiewkę i zgłoś swoje uwagi administratorowi.
RE: Uczą się bez butów, prądu i wody
po co jeździć do afryki? tak wyglądały szkoły w latach 1918-1939 a w afryce te dzieciaki mają chociaż ciepło i boso po śniegu chodzić nie muszą.RE: Uczą się bez butów, prądu i wody
RES powiedziała : W tym przypadku buty, woda i prąd niewiele pomogły..
Myślę ze tak, ale nie odnośnie Bambo tylko "kolerzki"RE: Uczą się bez butów, prądu i wody
Murzynek Bambo w Afryce mieszka, czarną ma skórę ten nasz kolerzka. Czy takie słowa to już rasizm?