Telewizyjna „Żona z Hollywood” pochodzi z naszego powiatu
Starania o możliwość rozmowy z Helena Deeds trwały kilka miesięcy. Na przeszkodzie stały tysiące kilometrów dzielące powiat strzeliński i Kalifornię w USA. Jak już ustaliliśmy termin, to okazało się, że pani Helena nie zapomniała o swoich polskich korzeniach. Jej syn Nikolas rozpoczyna właśnie studia w Polsce. A ona sama na urlop przyjechała do Wrocławia, nie zapominając o odwiedzeniu rodzinnych stron.
Jak trafiła Pani do USA?
- Nie od razu wyjechałam do Stanów. Najpierw był Wiedeń. Tak się złożyło, że w tym samym roku Karol Wojtyła został papieżem Janem Pawłem II i wyjechał z Polski do Rzymu, ja wyjechałam do Austrii. Był rok 1978, dobrze to zapamiętałam. Moja pierwsza praca? Jeździłam do drukarni, gdzie powstawał „Kurier”, a moja praca polegała na wkładaniu ulotek reklamowych do gazet. Praca może nie była ciężka, ale trzeba było wstawać bardzo wcześnie. Później sprzątałam mieszkania, a wieczorami sprzedawałam inną gazetę „Die Presse”. Ale żeby sprzedawać, musiałam bardzo wcześnie jeździć autobusem do drukarni, przywieźć gazety do centrum Wiednia i tam dopiero sprzedawać.
Była Pani emigrantką z Polski. Jak wyglądały te pierwsze miesiące w Austrii?
- Starałam się jak najszybciej nauczyć się języka (niemieckiego – red.). Kiedy otrzymałam obywatelstwo i dość dobrze poznałam język, zaczęłam pracować w restauracji w pierwszej dzielnicy. Stałam za barem. Restauracja znajdowała się blisko uniwersytetu, poznałam wtedy studentów, których spotykałam później już jako znanych lekarzy czy prawników. Mój przykład potwierdza zasadę, którą się kieruję i którą kieruję do innych. Jeżeli trafiłeś za granicę, szukasz pracy w obcym kraju, to nie szukaj zajęcia w najtańszych knajpach, podejrzanych dzielnicach bo później będzie ci trudno znaleźć coś lepszego. Pracując w pierwszej dzielnicy widziałam co jest modne, jak ubierają się wiedenki i starałam się ubierać się podobnie. Nie zawsze było mnie na to stać, ale starałam się.
Poznałam Wolfganga, wtedy studenta prawa, obecnie znanego notariusza. Jego rodzina dużo mi pomogła. Mówiłam już po niemiecku, ale od nich nauczyłam się języka, jakim posługują się ludzie wykształceni. W Austrii, podobnie jak w Anglii, bardzo łatwo po wymowie można poznać, kto zdobył wykształcenie, a kto nie, z jakiej dzielnicy się pochodzi. Pomogło mi to na przykład bez problemów zdobyć prawo jazdy, co w Austrii nie jest takie proste. Nigdy nie miałam wątpliwości czy szukając pracy, czy idąc na basen, że trzeba wybierać te bogatsze dzielnice. Dobrze się tam czułam.
Zdecydowała się Pani jednak wyjechać z Wiednia.
- Rozstałam się z Wolfgangiem, a tak naprawdę, to on zostawił mnie. Rozpaczałam, ale nie załamałam się. Poznałam nowego chłopaka, który był również prawnikiem. Jeździłam z nim po Europie. Dobrze zapamiętałam wspólny wyjazd do Nicei. Tam pierwszy raz widziałam palmy i pierwszy raz mieszkałam w ekskluzywnym hotelu. Mieliśmy do dyspozycji apartament złożony z trzech pokoi i kilku łazienek. Myślałam, że jeszcze ktoś przyjedzie, zamieszka z nami, ale to wszystko było tylko dla nas. Jak mieszkałam w Polce, to wyjeżdżałam co najwyżej na kolonie, ale nigdy nie spałam w hotelu. A tutaj pięciogwiazdkowy hotel z papciami, szlafrokami, kosmetykami „Nina Ricci” w łazience. Oczywiście, odwiedzaliśmy kasyno w Monte Carlo i plażę w Saint-Tropez. Wszystko było dla mnie nowe, poznawałam świat, który wcześniej znałam tylko ze zdjęć w ilustrowanych magazynach.
Zanim przeniosła się Pani do USA odwiedziła Paryż.
- Poznałam Roberta, chłopaka z Warszawy, który zaprosił mnie do Paryża. Wydawało mi się wtedy, że byłam zakochana, więc spakowałam się i z jedną walizką pojechałam do Francji. Później krótko mieszkałam w Niemczech i w Szwajcarii. I właśnie tam, w Szwajcarii, spotkałam Stivena (Deeds przyszłego męża– red.), Amerykanina, człowieka niezwykłego, osobowość, jaka zdarza się raz na bilion, bo milion to za mało. Miałam niesamowite szczęście, że go poznałam. Uważam, że w ogóle mam szczęście w życiu, za co muszę podziękować Bogu. Mam szczęście do ludzi, jacy stają na mojej drodze, do mężczyzn. Nawet tych, z którymi się rozstałam.... no może z jednym lub dwoma wyjątkami. Jestem matką chrzestną syna jednego z moich chłopaków. Zdarzało się, że zostałam oszukana, okradziona, ale staram się nie tracić pogody ducha. Zwłaszcza, że los postawił na mojej drodze Stivena. Postawił... i zabrał. Mój mąż zmarł prawie cztery lata temu. Bardzo przeżyłam jego śmierć. Płakałam, kiedy słyszałam jego imię, kiedy wspominałam go. Dobrze, że czas goi rany...
Dla wielu Polaków Ameryka, to „ziemia obiecana”, czy dla Pani też? Jak Ameryka przywitała Panią?
- Stiven zaprosił mnie do Stanów. Pojechałam i mieszkam w Stanach już 27 lat. Ameryka nie była dla mnie przysłowiową ziemią obiecaną. Może dlatego, że propaganda komunistyczna w Polsce przedstawiała Amerykanów jako grubych, bez kultury, słowem nic dobrego. Tymczasem Ameryka to olbrzymi, różnorodny kraj. Zamieszkałam w Los Angeles, nad oceanem. Stiven pracował w Bevery Hills, wokół siebie widziałam piękne, zadbane, doskonale ubrane kobiety, wszędzie było czysto. Byłam zachwycona, ale przede wszystkim mile zaskoczona. Na lotnisku czekała na nas limuzyna z kierowcą w liberii, z tabliczką Deeds. Nie wiedziałam wtedy, że będzie to moje nazwisko, którego do końca życia nie zmienię. Pojechaliśmy do biura Stivena znajdującego się na najwyższym piętrze biurowca z akwarium na całą ścianę. Od pierwszej minuty w Stanach czułam się wspaniale. Tak zaczął się jeden z najwspanialszych okresów w moim życiu.
Na początku musiałam zdobyć amerykańskie prawo jazdy. W stanach jeździ się zupełnie inaczej niż w Europie. Jak dostałam prawo jazdy, to Stiven zapisał mnie na kurs języka angielskiego. Swojego męża poznałam w Genewie na kursie języka francuskiego i w tym języku rozmawialiśmy na początku naszej znajomości. Później rozpoczęłam naukę w collegu, gdzie chodziłam m.in. na zajęcia z dekoracji wnętrz. Ukończyłam naukę w 1991 roku i w tym samym roku wzięłam ślub ze Stivenem. Mąż podarował mi kremowego jaguara cabrio z granatowym dachem i siedzeniami. Niestety, często był problem z uruchamianiem go, ale prezentował się wspaniale.
Występuje Pani w popularnym, telewizyjnym show „Żony Hollywood”. Jak Pani trafiła do tego programu?
- Do dzisiaj nie wiem, jak to się stało. Producenci programu wysyłali do mnie maile, ale był to najgorszy okres w moim życiu. Mój mąż chorował i leżał w szpitalu. Nie miałam głowy do czytania maili, a tym bardziej do zastanawiania się czy wystąpić w telewizji, czy nie? To trwało ponad dwa miesiące. Dopiero jedna z moich koleżanek i siostra przekonały mnie, i odpisałam. Już po śmierci Stivena przyjechała dziewczyna ze Szwecji i nagrała ze mną video. Przypuszczam, że w tym castingu brało udział ok. 50 dziewczyn. W kolejnym było nas już sporo mniej, a kilkuosobowa ekipa, która przyjechała do Stanów, do pierwszego sezonu programu wybrała pięć, w tym mnie. Udział w tym show pomógł mi poradzić sobie z traumatycznym przeżyciem, jakim była śmieć śp. Stivena i śp. Anny, mojej najlepszej przyjaciółki. Skupiłam się na pracy, poznałam nowych ludzi i rozmawiałam o codziennych sprawach.
Jak wygląda praca na planie?
- Pracujemy bez scenariusza. Nie uczymy się na pamięć kwestii napisanych przez kogoś innego. Po prostu spotykamy się, rozmawiamy, a ekipa to kręci. Ktoś z produkcji programu dzwoni i mówi: jutro o 10.00 jesteśmy. Trzeba wtedy poukładać swoje codzienne sprawy tak, żeby rano mieć czas. Przygotować się, i mówię tutaj nie tylko o swoim wyglądzie, trzeba posprzątać cały dom. Nie ma scenariusza a więc nie wiadomo gdzie będą kręcone poszczególne sceny. Pełne zaskoczenie, pełna swoboda jeżeli chodzi o to, co powiem, co powiedzą koleżanki.
Czy ma Pani wpływ na ostateczny kształt poszczególnego odcinka?
- To też jest dla nas zaskoczeniem. Nie bierzemy udziału w montażu odcinka. Zanim nie zasiądę przed telewizorem, nie wiem, która moja wypowiedź znalazła się w programie, a która nie. Jestem widzem... W jednym z odcinków jest np. trzyminutowa scena na katamaranie, którą nagrywaliśmy pięć dni. Natomiast sceny na polu golfowym trwały pół godziny. Nie mam zastrzeżeń co do wyboru przez reżysera poszczególnych ujęć czy wypowiedzi. Ekipa jest profesjonalna, wiedzą co robią. Nagrane sezonu (8 odcinków – red.) trwa 6 do 8 tygodni. Każda z uczestniczek show pracuje ze swoim teamem. To nie są moje koleżanki, z którymi mam kontakt na co dzień. W Los Angeles mieszka ponad 12 mln ludzi. Każda z nas jest na innym etapie życia, oczekiwań co do przyszłości, macierzyństwa.
Trzeci sezon „Żon Hollywood” jest już gotowy. Czy zobaczymy Panią na ekranie telewizorów?
- Tak. Zapraszam przed telewizory. Choć zmian w obsadzie będzie sporo, to biorę udział w show.
Dziękuję za rozmowę i za czas poświęcony Czytelnikom Słowa Regionu.
Jacek Sobko
UWAGA!
Gdy liczba negatywnych głosów na dany komentarz osiągnie 15, zostanie on automatycznie ukryty, niemniej pokazywać się będzie przy nim opcja "kliknij, aby wyświetlić". Kiedy jednak dany komentarz osiągnie 20 negatywnych głosów, zostanie automatycznie wycofany z publikacji na stronie i już nikt nie będzie mógł go zobaczyć (poza administratorem strony).
Dodając komentarz przestrzegaj norm dyskusji i niezależnie od wyrażanych poglądów nie zamieszczaj obraźliwych wpisów. Jeśli widzisz komentarz, który jest hejtem, kliknij zieloną chorągiewkę i zgłoś swoje uwagi administratorowi.
RE: Telewizyjna „Żona z Hollywood” pochodzi z naszego powiatu
osoba sukcesu. co pani pamięta z wiednia? luksusową restaurację a z paryża? luksusowe ubiory a co pani pamięta z los angeles? bogatych ludzi i dobre perfumy co pani pamięta z nicei? pamiętam ten drogi hotel za który płacił ten co mnie używał.arystokracja pamięta więcej niż blichtr, bieda wrzucona na stertę pieniędzy pamięta zapach farby drukarskiej na banknotach z jerzym waszyngtonem. pamiętam katamaran, pamiętam pole golfowe, pamiętam jak ktoś kupił mi torebkę za 90 tys usd i ciemne okulary za 60 tys usd. poznałam męża w genewie i rozmawialiśmy po francusku. dostałam kremowego jaguara ze skórzanymi fotelami w kolorze mojej szminki.tak się tylko pani szanownej zapytam, na co pani zarobiła sama rękoma, rozumem? znam takie panie i one też mają głowę do "interesu" ale się z tym nie obnoszą.a teraz udaję się do toalety i w fajansowy biały pojemnik z górnopłuki em marki "niagara" umieszczę w nim pawia w kolorach beverly hills, takiego jakiego nie dałby rady puścić sam michael jacson anie melania trump.podstwowa sprawa
Janusz powiedziała : dla czego nie podaje nazwiska Panieńskiego?Poziom angielskiego koszmarny
Po roku w USA mowilam lepiej niz ta pani po 25 latach. Ponglish az uszy bola. Nie mam pojecia jak z takim poziomem jezyka mozna sprzedawac nieruchomosci, a klientom z wyzszej polki to juz w ogole.:D
JAKBY BYŁO O CZYM GADAĆ :DDD :D :D :D :DHelena
oj tam, nieważne jak ale spełniła swój american dream, fajna jest :-)RE: Telewizyjna „Żona z Hollywood” pochodzi z naszego powiatu
botoxRE: Telewizyjna „Żona z Hollywood” pochodzi z naszego powiatu
A kim ta "gwiazda" była, a może kim byli jej rodzice, że w 1978 roku dostała paszport z możliwością wyjazdu na zachód a nie tylko do Krajów Demokracji Ludowej ( jej rówieśnicy starający się o paszport w tamtych czasach dobrze o tym wiedzą ). A jaką częścią ciała" poznałam wtedy studentów, których spotykałam później już jako znanych lekarzy czy prawników" Tak właśnie wygląda "American dream".RE: Telewizyjna „Żona z Hollywood” pochodzi z naszego powiatu
Szumny tytuł, ale jakoś "gwiazda" nie wspomina ani słowa o Piotrkowie Borowskim, o Naszym powiecie ?Pan redaktor mógł zadać pytanie o Piotrków, o Strzelin. No ale po co, lepiej zwabić czytelnika mylącym tytułem, a w tekście zero nawiązania do tytułu.Słabo.