„Pamiętam, jak palił się Wołyń”
Największy ruch przesiedleńczy po przesunięciu granic Polski na zachód miał miejsce w latach 1944-1946. Wiele milionów osób musiało opuściło swoje rodzinne strony na Kresach. Wśród nich była Maria Uzarewicz, z domu Głębocka, urodzona w 1934 r. w miejscowości Dobrowód w powiecie Podhajce, w województwie tarnopolskim. Mieszkała tam z rodzicami i stryjem, który miał trójkę dzieci. Niedługo przed wyjazdem urodził się brat pani Marii.
W daleką podróż jesienią 1945 r. wybrała się tylko z matką, gdyż ojciec był żołnierzem Armii Krajowej. Jednak dużo wcześniej wybrał już miejsce, do którego przeniesie się wraz z najbliższą rodziną. Przekonały go do tego najlepsze ziemie, które były bardzo cenne dla rolników. Na wschodzie nasza rozmówczyni ukończyła dwie klasy szkoły podstawowej. Było tam dwóch nauczycieli i około 50 dzieci. Dalszą naukę kontynuowała już w Strzelinie. Ale zanim to nastąpiło, czekała ją kilkutygodniowa podróż w nieznane.
Transport ze wschodu
Jak wspomina pani Maria, tydzień przed wyjazdem spędziła w rodzinnym domu jedynie z kilkunastoletnią kuzynką. Matka wyjechała do miejscowości Dżuryn, gdzie pilnowała już bydła, które zabierali ze sobą. Od czasu do czasu kilkuletnią wtedy dziewczynkę odwiedzali sąsiedzi, którzy informowali, że jej matka żyje i niedługo ktoś ją do niej zabierze.
W Dżurynie znajdowała się stacja, na której ludzie czekali na dalszy transport ze wschodu na zachód. – Transportu nie było tak, jak dzisiaj. Czekało się miesiącami, żeby się doczekać i załadować. Ludzie czekali nad rzeką, aby mieć dostęp do wody. Pamiętam, że wieźliśmy też konia i krowę – mówi pani Maria. W długą podróż dawni Kresowianie zabierali ze sobą m.in. duże worki suszonego chleba, który jedli na każdym przystanku, gdzie mieli dostęp do wody.
Kilkudniowy postój odbywał się także w Oświęcimiu. Był to czas, kiedy miasto zostało wyzwolone. – Do naszego wagonu przychodzili ludzie bardzo chudzi, ręce mieli wysunięte do przodu i tak potwornie chude, że do dzisiaj mnie to przeraża. Tory są tuż obok dawnego obozu koncentracyjnego – opowiada nasza rozmówczyni, która niedawno odwiedziła Auschwitz.
Dla kilkumiesięcznego wtedy, brata pani Marii podróż była bardzo trudna. Ze względu na wycieńczające warunki dziecko dostało wrzodów, ale szczęśliwie udało się je uratować. - Ojciec był zorientowany, że jedzie transport ze wschodu, bo był wojskowym. W Oświęcimiu znalazł nasz wagon i w ciągu nocy przyłączył go do pociągu pośpiesznego. Następnego dnia, około 5 rano byliśmy już na stacji kolejowej w Strzelinie. Zostaliśmy wyładowani na peron, a ojciec udał się do powiatowego oddziału Państwowego Urzędu Repatriacyjnego – wspomina pani Maria. Dobrze zapamiętała poranne światło lamp, które bardzo ją zaskoczyło. W tamtych czasach na Kresach dostępne było jedynie światło lamp naftowych. Ta, wyczerpująca podróż trwała aż sześć długich tygodni.
Następnie rodzina naszej rozmówczyni osiedliła się w Górcu, gdzie zamieszkała w jednej z kamienic. – Byłam zadziwiona, że będziemy mieszkali, jak królowie. Na wschodzie była tylko jedna izba, która służyła za wszystko – kontynuuje dawna mieszkanka Kresów.
CZYTAJ ten artykuł w całości. Dostępny tutaj
UWAGA!
Gdy liczba negatywnych głosów na dany komentarz osiągnie 15, zostanie on automatycznie ukryty, niemniej pokazywać się będzie przy nim opcja "kliknij, aby wyświetlić". Kiedy jednak dany komentarz osiągnie 20 negatywnych głosów, zostanie automatycznie wycofany z publikacji na stronie i już nikt nie będzie mógł go zobaczyć (poza administratorem strony).
Dodając komentarz przestrzegaj norm dyskusji i niezależnie od wyrażanych poglądów nie zamieszczaj obraźliwych wpisów. Jeśli widzisz komentarz, który jest hejtem, kliknij zieloną chorągiewkę i zgłoś swoje uwagi administratorowi.